a
IndeksIndeks  WydarzeniaWydarzenia  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Ivy Reid


 

 Ivy Reid

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Ivy

Ivy

Liczba postów : 6
Punkty aktywności : 235
Data dołączenia : 23/09/2023

Ivy Reid    Empty
PisanieTemat: Ivy Reid    Ivy Reid    EmptySob 30 Wrz 2023, 02:07

Imię: Ivy
Nazwisko: Reid
Pseudonim: -

Wiek lub data urodzenia: 11.03.1994
Pochodzenie: Venandi
Miejsce zamieszkania: nic stałego - pokój w motelu, pustostany, gościnne cudze kanapy, polowe łóżko doraźnie rozkładane gdzieś w warsztacie lub na zapleczu, jeśli akurat ma stabilniejszą robotę. Pod gołym niebem też się zdrzemnie, choć to już bardziej w postaci wilka. Generalnie gdzie by nie poszła, wszędzie jest u siebie - a jeśli nawet gdzieś tak jednak nie do końca, to udaje, bo nie ma się co z niepewnością odkrywać przy obcych. 

Rodzina: 

Ach, dramatis personae.

Claire Reid - babka. Bogata dama w starym wiktoriańskim domu, dziedziczka fortuny, znana artystka, jej makabryczne rzeźby wystawia się w galeriach. Zawsze dobrze ubrana, konserwatywna i z manierami. Na szyi sznur pereł, prawdziwych, supełek pomiędzy każdą z nich. Nic satysfakcjonującego w zerwaniu takiej ozdóbki, nie rozsypują się malowniczo po domu jak czasami widać na filmach, Ivy sprawdziła to jako dziecko, nie do końca przypadkiem. Usta zaciśnięte w wąską kreskę, spojrzenie pełne potępienia, wstyd jako ulubione, najukochańsze na świecie słowo. Matka pięciorga dzieci. Wdowa po łowcy.

Catherine Reid - wydziedziczona córka tej wyżej. Głośna, energiczna, przyciągająca do siebie ludzi, ale raczej pozłotą urody, niż charakterem wróżącym zbudowanie czegoś stałego. Wcielony chaos, kłębek emocji wirujący w tańcu, tysiąc pomysłów w jednej chwili, skłonność do używek, posesywność, niestałość. Najpiękniejsze bajki. Obecnie podobno na odwyku.
Od strony formalnej pozbawiona praw rodzicielskich do trójki swoich dzieci. Pierwszej córki doczekała się młodo. Jak młodo, to dociera do Ivy dopiero teraz, kiedy sama jest w wieku, w którym jej matka miała już przy sobie dwuletni kłopot.

Rodzeństwo matki - widziane aż kilka razy w życiu.

Ojciec - wielki nieobecny, wilkołak.

Parada ojczymów niewymienionych z imienia - żywiciele Catherine. Lepsi i gorsi, normalni i nie. Przed niektórymi trzeba było uciekać w środku nocy, innych zostawiało się po cichu, jeszcze innych żegnało spektakularną awanturą, kiedy dla odmiany to oni musieli się wynosić. Nad jednym stała nawet z nożem jako siedmioletni brzdąc. W sumie niewiele pamięta rozstań na dobrej stopie.

Stado chwilowych sióstr i braci. Czyli, kiedy matka akurat wiązała się z dzieciatym, relacje bywały złożone. Dziwne. Poplątane. Rzadko dobre, bo normą było, że każde bierze stronę swojego rodzica, lojalność wobec krwi jednak zobowiązuje. Kłótnie, szarpaniny, pakty o nieagresji, sojusze zawiązywane na podwórku przeciwko zagrożeniu z zewnątrz. Za co młodsze sztuki czuła się odpowiedzialna, nawet, jeśli nigdy nie były na zawsze.

Bliźnięta - najmłodsze dzieci Catherine, całkowicie ludzkie, przyrodnie rodzeństwo Ivy. Obecnie na wychowaniu i pod prawną opieką babki, no i w sumie dobrze dla nich. Mają tak jakoś po siedem lat.


Historia: 

Zejść na psy. Słyszała to wyrażenie odmienione w każdy możliwy sposób - wylatywało jednym uchem, wylatywało przez drugie, nie wiązało się z niczym konkretnym i na ogół nie prowadziło do rzeczywistej poprawy sytuacji w żaden sposób. No, może bywały takie dni, kiedy bezsilnie zazdrościła psom pyska pełnego ostrych zębów. Zagryzienie intruza - albo chociaż upierdliwca wtrącającego się w nieswoje sprawy, ewentualnie mającego czelność w jej obecności krytykować mamę - stało bardzo wysoko w hierarchii dziecięcych marzeń. Ivy, gdyby tylko mogła, całemu Bożemu światu rzuciłaby się do gardła. Babci nie można było zagryźć, kopnąć w kostkę, nie można było nawet być niemiłym, no i podpalenie czegoś w wielkim eleganckim domu również nie wchodziło w grę. Farby były fajne, glina do lepienia tak samo, ale nie lubiła tam wracać. Zostawać w jednym miejscu, bo to przeważnie znaczyło, że z mamą jest gorzej - Catherine Reid też nie lubiła tam wracać, tyle tylko, że znacznie bardziej. Sięganie po pomoc matki, uznanej artystki, Claire Reid, było dla niej swego rodzaju ostatecznością. Skomplikowany taniec poczucia winy, pretensji i przywiązania, który łączył obie kobiety, dla kilkulatki był w znacznej mierze niezrozumiały. Wzajemnych wyrzutów wygodniej było nie słyszeć, więc czasem po prostu przyciskała dłonie do uszu. Jedzenie było dobre, codziennie i zawsze pod dostatkiem. Później, przez jakiś czas, kiedy były już w drodze, też im niczego nie brakowało. Jakby "wstyd, taki straszny wstyd, mieć córkę, która zaszła na psy" stanowiło obowiązkowy, modlitewny wręcz dodatek do wysępionych pieniędzy. Kiedy pieniądze się kończyły, przychodziła pora na kombinowanie. Znikanie z pola widzenia i eksplorację podwórek, kiedy mama transakcyjne zamieniała urodę na obecność kolejnego wpatrzonego w nią żywiciela, włóczenie się z dziećmi, do których nie miało sensu się przywiązywać - żadne przyjaźnie i sojusze i tak nie miały jak przetrwać ciągłych przeprowadzek - i uciekanie z motelowych pokojów po nocy, kiedy układ pomiędzy mamą a bieżącym żywicielem w nieunikniony sposób zaczynał się psuć. Jeżeli czegoś faktycznie nauczyła się w tamtym czasie, to dbania o pozory - o ile tylko wyglądasz schludnie i na zawołanie uśmiechasz się do ludzi z mocą stuwatowej żarówki, to nikomu nie chce się zeskrobywać pozłoty żeby sprawdzać, czy coś tam nie gnije w środku.

Nie wszystko pamięta. Miesza jej się kolejność, mieszają się strzępki wspomnień, trochę jakby otworzyć pudełko starych fotografii i wysypać je na podłogę, wszystkie na raz. Na niektórych podtrzymuje matce włosy, rude i śliczne, żeby nie przeszkadzały i nie wpadały do kibla przy pożegnaniu z zawartością żołądka. Na innych kłóci się z tymczasowym przybranym rodzeństwem. Na innych bije się z dziećmi, nierzadko starszymi i większymi od siebie, w obronie tych samych zasmarkańców, którym sama najchętniej by wtłukła - to po prostu kwestia swój i obcy, i najświętsza prawda, ze obcym nie wolno podnosić rąk na rodzinę, nawet tą chwilową. Na jeszcze kolejnych wrzeszczy w poduszkę, albo w przestrzeń, zupełnie bezgłośnie. Albo ze strachu, albo ze złości, ale bardziej prawdopodobna jest złość. Emocjonalna bramka proxy, bezpieczna - bo znana - bariera pomiędzy całą resztą bardziej skomplikowanych przeżyć. Kalejdoskop zmieniających się twarzy, miejsc, miast. Czasem przyczepy. Domek na drzewie, mocno nadgryziony zębem czasu. Drewniane karmniki dla ptaków. Gwoździe. Huśtawka z patyka zawieszonego na grubym łańcuchu. Szkoły, jedna za drugą. Niektóre zmieniane tak szybko, że nie zdąży nawet zatrzeć powierzchownego dobrego wrażenia. Nie swoje rzeczy, nie swoje pieniądze, ręce w kieszeniach, torebkach, udawana pewność siebie - sprzedawana w szemranych lombardach nawijka, że niby mama ją tam przysłała, bo sama nie może przyjść, a za coś trzeba kupić lekarstwa, pilna sprawa, naprawdę pilna rzecz, dobry człowieku, przymknij na to oko. Kombinowanie, jak zapewnić sobie pełny żołądek i czym nakarmić resztę, kiedy rodzicielka z partnerem leżą jak martwi, na haju w innym świecie, a co młodsza smarkateria lata po miejscu pobytu (domu? skoro nie jest na stałe i za chwilę się wyniesiesz, to czy naprawdę jest to dom?) zwyczajnie obsrana. Podtrzymywanie pozorów stało się trudne.

Gdyby ktoś jej powiedział, że jej życie nie było normalne, jako dziecko i tak nie przyjęłaby tego do wiadomości - z resztą, nawyk definiowania tego, co normalne, na podstawie własnych odczuć i doświadczeń utrzymał się również w kolejnych latach. Skoro ja tak mam, wszyscy inni pewnie też tak mają, albo jeszcze gorzej - z innym nastawieniem bardziej przeżywałaby pierwszą przemianę. Bardziej przeżywałaby wszystko. Odebranie matce praw rodzicielskich, prawną harataninę matki z babką, adopcję dwójki młodszego rodzeństwa przez babkę, odsunięcie od nich i pozostawienie poza rodziną - to akurat nic dziwnego, dała staruszce do tego naprawdę wiele powodów, wilkołactwo, jeszcze nieuświadomione, było tylko jednym (i wcale nie najważniejszym) z nich. Chyba tylko skończony idiota nazwałby ją wtedy nieproblematyczną i zgodną. Może nawet zgodziłaby się z potworem, albo z tym, że nic wartościowego z niej nie będzie, ale no, zły wpływ? Na trzyletnie brzdące, które by bez niej pomarły? Wierutna bzdura. Było coś szalenie zaskakującego w znalezieniu się nagle w placówce opiekuńczej, i to w mieście, w którym odkąd przyszło się na świat do tej pory bywało się najwyżej przelotem. Na chwilę. Utknąć tam, pod łaskawą opieką przedstawicieli służb opiekuńczych stanu Pensylwania? Miała czternaście lat. Fatalny wiek. Za pierwszym razem uciekła po tygodniu, odstawiono ją dzień później. Przystopowała po którejś z kolei próbie, ale nie z braku chęci, tylko kiedy już napatoczyła się na matkę i dotarło, że jednak tym razem nie zabierze jej że sobą.

To kiedy właściwie nastąpiła ta pierwsza przemiana? Nie wie. Powinna, to przecież ważne, takich rzeczy się nie zapomina, ale dla Ivy to zawsze "gdzieś pomiędzy szesnastym a siedemnastym rokiem życia" - pewnie bliżej szesnastego, ale na zawężenie tego okna czasowego inne, niż do paru miesięcy raczej nie ma co liczyć. Lat nastoletnich nie ma i nie było, co z tego, że jeszcze się nie skończyły, do tego po prostu nie będziemy wracać - to nie był jej najlepszy moment, po coś istnieją sformułowania tak wdzięczne i niewiele mówiące jak zasłona milczenia. Z anegdotek, to preferowaną metodą rozwiązania problemu bolących stawów, kości i mięśni było nałykanie się suplementów i witamin. Potas, magnez, D3, co tam jeszcze wydawało się dobrym pomysłem w danym momencie. Oczywiście, że na objawy poprzedzające przemianę w żaden sposób nie pomogło. Całe szczęście, że była na tyle nerwowa, żeby wynieść się w diabły przed pełnią - bez planu, bez pożegnań, w tym, co na sobie, bez żadnego oglądania się za siebie. Im gorsze samopoczucie, tym dalej od zbiorowisk - gdyby było inaczej, to skończyłaby jako jeszcze jeden zdezorientowany wilkołak odłowiony po masakrze, czyli doprawdy niepięknie. Wiwat szczenięca skłonność do dramatyzmu?

Omega nie ma terytorium i nigdzie nie przynależy. Zgrupowanie omeg prędzej się rozpadnie, niż zostanie stadem z prawdziwego zdarzenia. Teoria jest w tej kwestii nieubłagana, praktyka, cóż... Stada skądś się biorą. Jonathan Miller miał nadzieję stworzyć własne. Pierwsza styczność z jego grupą skończyła się dla Ivy świadomie popełnionym morderstwem - upatrzył ją sobie jeden z jego wilków, nie przyjęła tego dobrze, kły poszły w ruch i zwyczajnie miała więcej szczęścia. To też nie był szczególnie chwalebny moment jej życia: nie widziała powodu, żeby go nie zjeść. Wyczerpanie, ból i złość, choć wtedy nie zawracała sobie głowy szukaniem usprawiedliwień - poharatany zębami bok nie nastraja przychylnie wobec świata, godnym pochówkiem przejąć by się mogła dopiero przy kimś, kto coś dla niej znaczył. Stado, takie prawdziwe, odpłaciłoby jej za to rozszarpaniem na strzępy - ba, wyczuliby przecież, że stracili jednego ze swoich. A może alpha by wyczuł? Coś o tym później słyszała. Późniejsza styczność z grupą przebiegała już harmonijniej - zaczęli ją podchodzić, zrzucając bezpośredni kontakt na najmniej zagrażającą jednostkę w swoich szeregach. To powinien być dzwonek alarmowy, żeby uciekać, i gdyby miała wtedy ciut więcej wyczucia, to słyszałaby w głowie wyjące syreny ostrzegawcze. Zamiast tego polubiła wilczycę starszą od swojej matki i pozwoliła się wciągnąć w namiastkę stada. Sektę? Tak, to dobre słowo. Zajęła miejsce trupa.

Najzabawniejsze, że to wcale nie są złe wspomnienia. Kompletnie popaprane, ale na pewno nie złe. Wylegiwanie się na progu przyczepy Rosemary, wygrzewanie się w słońcu i czuwanie nad jej dziećmi. Wspólne polowania. Nawet skoordynowane, choć przecież bez komunikacji, która byłaby dostępna prawdziwemu stadu. Wsłuchiwanie się w głos Jonathana, w natchnieniu perorującego o tym, czym mogli stać się w przyszłości. Nawołującego, by użyczyli mu swojej siły. Czy w ogóle traktowała to poważnie? Życie w grupie było znacznie lżejsze, niż na własną łapę. Spędzała w wilczej postaci mnóstwo czasu. W ludzkiej uczyła się przydatnych rzeczy, pomagała w pracach, szczególnie polubiła pracę z drewnem. Do cholery, przez chwilę gdzieś była chciana - miała swoje miejsce. Nabierała sił, wprawy w przechodzeniu z jednej do drugiej postaci, niczego jej nie brakowało i chyba uśmiechnął się do niej los. Na ślady rozłamu w grupie pozostawała całkowicie ślepa, żyło jej się dobrze. Beztroski nie burzyły nawet przenosiny z miejsca w miejsce, z resztą, może na swój sposób kojarzyły jej się z domem - choć w dzieciństwie nie miały nic wspólnego z unikaniem łowców. Albo z czajeniem się, by nie przyciągnąć niepotrzebnej uwagi. Albo z tym, że ktoś nagle zniknął. Niewiele robiła sobie z tego, że Rosemary załamywała nad nią ręce, przestrzegała, że nie da się tak żyć, i powinnaś, młoda, znaleźć normalną gromadę, bo w tej nie warto wychowywać dzieci.

Rozpad grupy przeżywała już w Venandi, próbując na nowo ułożyć sobie życie na starych śmieciach. Ze wspomnieniem krwi Jonathana w pysku, bo zawsze była zbyt impulsywna, a wybór pomiędzy aspirującym przywódcą a skrawkiem ciepła, którego doczekała się od wilczycy, mógł być tylko jeden. Kiedy jej zagroził, bo chciała odejść i poszukać spokojniejszego życia, podniósł rękę... Nie zdążył się nawet przemienić. Ułamki sekund. Być może rzucenie mu się do gardła nie było rozsądne, ale na pewno skuteczne. Miała chwilową przewagę, pozostawała w wilczej formie, więc wykorzystała to do ostatka. Nikt nie stanął w jego obronie, ale też zabrakło spoiwa, które trzymało grupę razem. Rozsypali się po świecie. Wygodniej było udawać, że nie widzi się strachu (obrzydzenia?) w oczach lubianej osoby, więc podkuliła ogon i zwiała. Choć teraz wolałaby pewnie powiedzieć, że poszła swoją drogą.

Całe życie przed nią? Może wcale nie być długie.

Orientacja: sparzyła się na jednej szczenięcej miłostce, zrobiła z siebie kompletną idiotkę, stchórzyła i na razie wystarczy, wspomnienia są jeszcze zbyt świeże. Obecnie trzyma się wersji, że za dużo z tym wszystkim zachodu. Z miłością same problemy, po co komu serce, i tak dalej, i tym podobne perełki, bez komplikacji uczuciowych też da się żyć. Prawda? No i hej, średni z niej dodatek do dobrego życia, nie przyprowadza się takich problemów na próg rodzinnego domu, żeby radośnie zaprezentować najbliższym.

Rasa: Wilkołak omega
Ranga: Przybłęda
Zawód wykonywany: stróżuje, pomaga przy remontach, składa bądź tworzy od podstaw meble, łapie drobne fuchy - pod względem papierów nie jest szczególnie wiarygodna, nie skończyła nawet średniej szkoły, więc co do zasady czepia się pracodawców skłonnych przyjąć ją po znajomości, na czarno i bez zadawania pytań. Kiedyś całkiem dobrze kradła, w razie potrzeby wraca do takich, powiedzmy... przyzwyczajeń. 

Charakter: Przez większość czasu nie ma pojęcia co robić, jak zareagować, co, do cholery jasnej, jest stosowną i właściwą odpowiedzią w danej chwili... Ale prędzej się rozpęknie, niż przyzna do zagubienia. Maskuje się. Bazuje na schematach, podbiera wzorce zachowań od osób które zna i odgrywa z otoczeniem scenki - na zasadzie: może to łykną, jeśli zrobię dokładnie to, czego i tak się po mnie spodziewają na podstawie tego co widzą, a nóż widelec zadziała - i wyduszenie z niej szczerej reakcji bywa czasochłonne: wymagające więcej pracy, niż warto włożyć w tą interakcję, relację i przebywanie na jednej przestrzeni. Obudowała się skorupką pozorów, z którymi żyje się wygodniej (lekkoduch, zdziczała omega, awanturnica, pajacująca nastolatka, rzetelny pracownik, nic, tylko przebierać jak w ulęgałkach i mieszać jedno z drugim), i chyba naprawdę wierzy, że to wystarczy. Odruch ucieczki, kiedy już ktoś pozna ją lepiej, jest niezmiennie żywy - przywiązanie to problem. Boi się, że któregoś dnia zrobi krzywdę komuś, kogo wcale skrzywdzić nie chce (co wcale nie jest takie trudne, kiedy zamiast wśród sobie podobnych, spędziło się większą część życia ze zwykłymi ludźmi), więc bezpieczniej się ewakuować, nawet, kiedy wychodzi się przy tym na ostatniego drania. Bardzo niewiele strachu o siebie. Kulawe mechanizmy obronne. Jest źle? Wyliczy sobie dziesięć rzeczy, przy których mogłoby być jeszcze gorzej. Wyczucia ma akurat dosyć, by drugiej osobie nie powiedzieć "mogło być gorzej, ciesz się, że nie jest" (w ogóle komuś, kto wygłasza takie formułki w kierunku cierpiących należałoby palnąć w łeb) ale siebie nie uważa za cierpiącą właściwie nigdy, nawet przy pogruchotanych kościach, i jak na złość uparła się widzieć w tym powód do odrobiny optymizmu (wszystko gra i buczy, skoro jeszcze nie zdechłam). Współczucie jest dla innych, nie, nie potrafi z godnością go przyjąć, prędzej odburknie, co sobie możesz zrobić z tą umotywowaną dobrymi intencjami litością. Przeważnie nie widzi przed sobą niczego dobrego (przyszłość jest pełna nieszczęść i zagrożeń, a później się umiera), wartość życia jako takiego, cóż, jest dla niej mocno wątpliwa (albo to po prostu wytłumaczenie na użytek własny, bo tak jest łatwiej, kiedy ma się krew na rękach? łapach? pysku?), a dobre momenty w życiu są po to, żeby człowiek nie zwariował i nie wypisał się przedwcześnie (ale przecież dalej chce żyć). Tak, bycie potworem ma dobre strony. Same zalety. Nie wierzysz? Twoja strata. Straszna z niej gaduła - ale czy z natury, czy na zasadzie próby utopienia rozmówcy w powodzi słów, żeby zatrzeć ewentualne potknięcia, to już pod dyskusję.

Wygląd: Głowa trzymana wysoko, ręce upchnięte w kieszeniach czy to kurtki, bluzy czy spodni, ważne, że nie jakoś bezpośrednio na widoku, łokcie w wystudiowany sposób odsunięte od ciała, żeby wyglądać na większą, groźniejszą, o wiele solidniejszą niż jest, pocieszny nawyk lat dziecięcych, którego jeszcze się nie wyzbyła. Sposób poruszania się szybki, ciężki, pozbawiony grama elegancji, wizualnie zahaczający o marszowy, że niby wiem, dokąd idę, spieszę się, ani mi w głowie przystawać na pogaduszki, ale przy zaczepkach rąbnę, więc przekalkuluj, czy na pewno się opłaca. Musi mieć dobry powód do modyfikacji prezentowanej światu postawy, potrafi wyglądać o wiele przystępniej, ale rzadko faktycznie chce. Albo czuje się na tyle bezpiecznie. Ubrania - jeśli ma w tej kwestii przestrzeń na wybór i wydziwianie na szczegóły inne niż ich czysto użytkowa rola - utrzymane w ciemnych barwach, wygodne, nie krępujące ruchów, takie, w których łatwo się ucieka i nie zdziera skóry przy upadkach, im mniej ciała na wierzchu tym lepiej. Idea celowego noszenia dziurawych spodni żeby być bardziej cool zupełnie do niej nie trafia. Co innego teksty na t-shirtach, tu obowiązuje zasada, że im głupszy, tym lepszy, bez wyjątku. Ryży łeb, włosy sięgające ramion, przycinane na wyczucie, coś pomiędzy przecież tak miało być, a widzisz, do niczego mi fryzjer, od początku celowałam w artystyczny nieład. Na skórze drobne piegi, uwidaczniające się pod wpływem słońca. Kiedy akurat pamięta o biżuterii nosi kolczyk w lewym płatku nosa, uszy też przekłute, ale tylko lewe w dobrym stanie, prawe okaleczone. Naderwane? Nadgryzione? Trudno stwierdzić, ale wygląda to gorzej, niż gdyby tak po prostu wyrwano z niego błyskotkę i zostawiono, niech się goi jak chce. Oczy brązowe, rozjaśniane typowo wilkołaczym przebłyskiem złota. Obskubany czerwony lakier na paznokciach, bo uwielbia ten kolor, ale regularne wprowadzanie kosmetycznych poprawek nigdy nie należało i raczej nie zacznie nagle należeć do priorytetów. Wyrosła na pełnych sto siedemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i waży zdecydowanie więcej, niż by jej ktokolwiek śmiał przypisać tak na oko, po samej sylwetce, czyli w granicach siedemdziesięciu pięciu kilogramów minimum. Wszystko poza obrażeniami od srebra goi się na niej jak na psie, szczególnie, kiedy dobrze się odżywia, więc nie wygląda nawet w połowie tak źle, jak przy bieżącym trybie życia wyglądać powinna, ale rany i sińce to u niej norma, a nie pamiątka po przytrafieniu się jakiegoś wielkiego przypadkowego nieszczęścia.

W wilczej i wilkołaczej postaci sprawia zdecydowanie niesympatyczne wrażenie, ale może to po prostu przez pysk pełen ostrych zębów, łatwo się uprzedzić. Żółte ślepia, umaszczenie rudawobrązowe, sporo wdzięku, jeśli chodzi o sposób poruszania się, znacznie bardziej płynny, niż w postaci człowieka, ale żeby doszukać się zalet trzeba by było świadomie przymknąć oko na to, że ogromne z niej bydlę, z gatunku takich, których jednak lepiej nie spotykać. Słaby wzrok lub ogrom dobrej woli, i może ktoś ją nawet uzna za przerośniętego psa...?

Wady: 

  - Narwana, impulsywna i nauczona przez życie, że przemoc to po prostu jeszcze jedna forma skutecznej międzyludzkiej komunikacji. Nie rozumieją, że czegoś naprawdę nie chcesz? Dotrze na pewno, jeśli zaboli wystarczająco mocno. Taki zły ten szef? Od biedy zawsze można go zagryźć. 
  - Tak naprawdę w relacjach z otoczeniem porusza się na ślepo, jakby próbowała wpasować klocki w dziecięcej układance do otworów nieodpowiedniego kształtu. Miała kopnięte wzorce, co może nie zawsze widać od razu, ale w którymś momencie jednak zawsze wychodzi na wierzch, przeważnie że szkodą dla niej, czasami również dla postronnych. 
  - Zamiast kierować się obiektywnie przyjętym zbiorem zasad moralnych, tu podstawowym punktem odniesienia jest kwestia "lubię tą jednostkę bądź nie" - i na tym fundamencie układa sobie wszystkie bardziej złożone relacje ze światem, bez różnicowania na rasę i przynależność do ugrupowań, więc lokalna polityka przelatuje sobie zwykle gdzieś ponad jej głową/obok ogona lata. No chyba, że przez lojalność wobec kogoś akurat pechowo wpakuje się w szambo.
  - Potwornie szybko się nudzi, więc lepiej nie powierzać jej zadań, które nie przynoszą w miarę szybko zauważalnych efektów. Ich wartość abstrakcyjna, rozłożona w czasie, przeważnie jej umyka, nie przyciąga uwagi na wystarczająco długo, ale już takie polowania, albo naprawy czegoś, to znacznie bardziej jej bajka. 
  - Nie roztkliwia się za bardzo nad pochodzeniem zjadanego mięsa. 

Zalety: 

- Ta pierwsza i najważniejsza, czyli to, że potrafi bardzo skutecznie kaleczyć innych, czy to nożem, czy rozszarpując tkanki zębami wilczej lub wilkołaczej postaci. Bezsprzecznie największy talent, jaki ma, chociaż może nieszczególnie chlubny. Dotrzyma pola większym, silniejszym i bardziej doświadczonym od siebie, kiedy trzeba, to i w otwartej walce, choć szeroko pojęta nieuczciwość i czepianie się każdej przewagi którą w danym momencie można zdobyć to jednak bardziej jej styl. Zeżreć świeżo wyszarpnięty z ciała kawałek mięsa w ramach pokazówki obliczonej na zdemoralizowanie wroga też wchodzi w grę, choć trudno byłoby tu mówić o zaślepieniu szałem, za dużo w tym kalkulacji, takie rzeczy to raczej na przytomnie. Być może któregoś dnia przekona samą siebie, że sprawia jej to niekłamaną radość, póki co ośli upór też wystarczy, nikt postronny nie siedzi jej w głowie, więc i tak nie odnotuje różnicy.
- Szybko się przemienia. 
- Zdumiewająco cierpliwa wobec dzieci. Wybaczy nawet ciągnięcie za uszy i wyrwane kłębki futra, na żadne nie zamierzy się zębami. Ręki też nie podniesie. Nawet te złośliwe i wredne mają solidną taryfę ulgową. 
- Adaptuje się do warunków otoczenia - i w mieście, i w lasach potrafi niezgorzej zadbać o siebie.
- Wytrzymała fizycznie, no i może nie tyle odporna na ból, co po prostu przyzwyczajona do znoszenia go w większym stopniu, niż statystyczny człowiek czy wilkołak - nie zawsze przemówi jej to do rozumu, żeby mierzyć siły na zamiary i jednak nie odpowiedzieć atakiem, plus czasami trzyma się na nogach, kiedy tak na logikę dawno nie powinna, poddać się byłoby rozważniej. Wygrzebywanie szkła z ran i szycie na żywca też przetrzyma, ale na pewno będzie przy tym kląć (i utrzymywać, że wtedy boli mniej).
 - Kradnie, i to nawet znośnie. Do tego zaimprowizuje wytrych, starszy samochód odpali na krótko (z jazdą już gorzej, jest na sali kierowca? na bezdrożach to jeszcze, ale nigdy nie zadała sobie trudu poznania przepisów), i zostaw uchylone okno, a nie będzie miała większego problemu z jego otwarciem i wlezieniem do środka.
 - Nieco bardziej czujna, niż to po sobie okazuje (inaczej pewnie nie wyżyłaby jako omega), i nie aż tak głupia, jak zdarza jej się udawać.

Zainteresowania/hobby:

- Zna sporo piosenek o wilkołakach, wygrzebywanie takich ciekawostek poczytuje sobie za punkt honoru. Ulubiony motyw w fantastyce, więc może o tym gadać i gadać, bogata wyobraźnia tak bardzo. A próby osobistej weryfikacji niektórych bzdur? Temat rzeka. Dwa lata od pierwszej przemiany i zebrała całkiem dużą kartotekę popełnionych głupot.
 - Muzyka! Połowę upodobań przejęła po matce, więc i Depeche Mode, i Kim Wilde, i przeróżne starocie, no i bardziej współczesne, przeważnie cięższe brzmienia. Jak ma zajęte ręce, to zwykle coś nuci, zdarza się też, że podśpiewuje na głos. Cult to Follow? Disturbed? Moonspell? Sonata Arctica? A Pale Horse Named Death? Jeśli do czegoś faktycznie potrzebny jej telefon, to do odsłuchiwania zgranych na kartę pamięci utworów.
 - Dać jej narzędzia, to zamienia się w golden retrievera - sama radość i entuzjazm. Przycinarki, piły, wiertarki, cokolwiek właściwie, gwarancja, że zajmie się czymś pożytecznym i nie wpadnie w tym czasie na żaden nadmiernie destruktywny pomysł. Najlepiej nie pytać - wtedy, być może, będzie się miało dość szczęścia, żeby jednak uniknąć radosnej paplaniny o różnicach w porowatości ceramicznych płytek, i które lepsze do łazienki, a które na balkon. Choć gwarancji nie ma.
 - Straszne opowieści. Chętnie posłucha, a jeśli nie ma czego słuchać - poopowiada te, które już zna, albo na poczekaniu wymyśli własne. Znasz tą o duchach podróżujących taksówką i znikających bez zapłaty? Nie szkodzi, pewnie i tak usłyszysz.

Dodatkowe:

- Miała jakieś jedenaście lat, kiedy zaczęła popalać pierwsze papierosy. Dla picu, dla wrażenia, jakie wywierało to na bezpośrednim otoczeniu, może trochę dla pełnych dezaprobaty spojrzeń starszych i mądrzejszych od siebie. Takie spójrz tylko, co potrafię podwędzić lub inaczej zorganizować. Element zajęcia rąk, znalezienia wymówki, żeby pomilczeć i nie odpowiadać na pytanie natychmiast albo nieumiejętnie oszukać nerwy przyszedł później. Oczywiście, że uważa ten nawyk za obrzydliwy, po prostu jest dla niej ważny wizerunkowo. Ani myśli zrezygnować.
- Nie pije, nie ćpa, przeraża nieszczególnie zachwyca ją perspektywa utraty kontaktu z rzeczywistością i szeroko pojęte "znieczulacze" - oczywiście, że jest sztywna, lepiej mieć kij w rzyci, niż później żałować, że się straciło kontrolę... szybciej, niż normalnie. Warkliwa bywa i bez tego.
- Dobre wyniki w nauce to miała może raz w życiu, kiedy była szczenięco zakochana i starała się zaimponować swojej ówczesnej sympatii, pechowo (i bez wątpienia rozsądnie) zauważającej książki bardziej niż ją.
Powrót do góry Go down
Virgo
Dziedziczka
Virgo

Liczba postów : 1363
Punkty aktywności : 4460
Data dołączenia : 11/03/2019

Ivy Reid    Empty
PisanieTemat: Re: Ivy Reid    Ivy Reid    EmptySro 04 Paź 2023, 08:43

Ivy Reid    0be37810
Powrót do góry Go down
 

Ivy Reid

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Ivy Reid, kto mówi?

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Postacie :: Karty Postaci-