a
IndeksIndeks  WydarzeniaWydarzenia  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Posiadłość Williama i Martina


 

 Posiadłość Williama i Martina

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyCzw 03 Gru 2020, 19:00

Posiadłość Williama i Martina BU7rhCw

Posiadłość dwójki rezydujących w niej wampirów jest przedziwnym miksem stylu nowoczesnego z wiktoriańskim. Od zewnątrz wygląda jak gotycka willa, jest potężnych rozmiarów. Łącznie z piwnicą to prawie 400 m2.  

Parter składa się z przedpokoju przechodzącym w hol. Ten na wprost prowadzi do przeszklonej bawialni z widokiem na ogród. Z prawej strony od wejścia znajduje się kuchnia z jadalnią, z lewej: salon. Od holu prowadzą schody na górny poziom oraz do piwnicy. Centralnym meblem w salonie jest wielki biały fortepian oraz kominek. Na tym poziomie znajduje się też minimalistycznie urządzona łazienka.

Na piętrze znajdują się dwie sypialnie, odpowiednio: kolorowa i ostentacyjna (ta należy do Martina) oraz stosunkowo ascetyczna i ciemna (Williama). Tak naprawdę to zasłona dymna, bo obaj sypiają w piwnicy, gdzie czekają na nich old-schoolowe, ale w pełni bezpieczne trumny. Martin lubi zapraszać do swojej sypialni różnych ‘znajomych’, ale William ze swojej praktycznie nie korzysta. Długi hol prowadzi do ogromnej i pełnej przepychu łazienki. Jest też wydzielone pomieszczenie na garderobę, która mieści supermodne ubrania od projektantów. Od strony zachodniej mieści się średniej wielkości pokój gościnny, do tej pory nieużywany.
W centralnej części piętra znajduje się królestwo Williama. Duży gabinet w granatowej kolorystyce, z antresolą która prowadzi do regałów z ogromną ilością książek. Duże strzeliste okna i taras, wychodzą na ogród. Zza jednym z regałów znajduje się sekretne przejście, które prowadzi do laboratorium.

Piwnica ma wystrój przeniesiony rodem z XIX wieku. Jest dość zagracona, jako że to tutaj trzymane są przedmioty, które nie zostały jeszcze rozpakowane po poprzedniej przeprowadzce. Cała w czerwieni, ma dość ponury klimat kojarzący się z lochami czy gabinetem tortur. Tutaj znajdują się dwie trumny, w których sypiają wampiry. Są też tajemnicze drzwi, za którymi mieści się studio bdsm na użytek właścicieli.

Ogród jest zarośnięty i zaniedbany. Duża jego część została wydzielona na szklarnię. William hoduje w niej orchidee.


Parter:

Piętro:

Piwnica:

Ogród:


Ostatnio zmieniony przez William Eszer dnia Sro 13 Sty 2021, 18:12, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyNie 06 Gru 2020, 04:12

- Martin, przesiadasz się do przodu?

Przesiadasz się do przodu? Przesiadasz się do przodu...? Przesiadasz się do przodu?! Przesiadasz...

Co za zabawne zdanie, przecież to zupełnie nie ma sensu, do jakiego przodu? Martin się zaśmiał, rozbawiony tą myślą, i błądził dłońmi po skórzanej tapicerce samochodu, jakby głaskał nieistniejącego kota. Uwielbiał narkotyki; życie po śmierci bywało tak przerażająco nudne i przytłaczające, że potrzebował prochów, by dawały mu iluzję odskoczni, namiastki prawdziwego życia.

Cokolwiek było we krwi tej dziewczyny, spotęgowało jego zmysły dziesięciokrotnie, jednak nie na sposób znany wampirom. Nie miało to nic wspólnego z wyczulonym słuchem lub węchem stworzonym, by dopaść ofiarę; miał raczej wrażenie, że każda komórka jego ciała odbiera skórzaną tapicerkę inaczej, wyjątkowo, z niespotykaną dotąd głębią. Zahipnotyzowany fakturą obicia wlepił zasnute mgłą oczy w sufit, by zaraz słuchać z fascynacją warkotu silnika samochodu. Pozwolił, by najpierw wypełnił jego uszy, potem głowę, aż w końcu nie czuł nic innego prócz wibracji i łoskotu... dopóki auto nie zgasło bez ostrzeżenia. Zaciekawiony, Martin podźwignął się niezgrabnie na łokciach do pozycji siedzącej i chwilę zajęło mu zauważenie, że stanęli pod ich domem. William otworzył drzwi pasażera i patrzył się na niego wyczekująco.

Blondyn pociągnął nosem - miał tendencję do tymczasowego przejmowania manieryzmów ofiar, które właśnie zabił, lecz zwykle nie trwało to długo - złapał się framugi drzwi i próbował stanąć na nogi, ale nie do końca mu się to udało, bo odmówiły mu posłuszeństwa. Ups, tym razem to alkohol. Drinki, narkotyki i krew to kiepskie połączenie.
Martin przechylił się do przodu niczym linoskoczek wykonujący trudną ewolucję i runął wprost w ramiona Williama, zanosząc się śmiechem. To zabawne, nie czuć nóg; wróciło do niego dawno zapomniane wspomnienie cierpnięcia kończyn, gdy za długo się trzymało je w niewygodnej pozycji. Uczepiony Williama jak ostatniej deski ratunku stanął niepewnie i zarzucił mu ręce na ramiona, wciąż chichocząc.

- Ale jestem napruty, hahaha. Sorry, nie chciałem! Naprawdę. Masz piękne oczy, mówiłem ci to? Takie... - pociągnął nosem, ostrożnie dobierając słowo i obracając je w ustach, zanim je wypowiedział - ...szare.
Wciąż wpatrzony w towarzysza jak obrazek zaczął błądzić opuszkami palców po jego skroni i policzkach, jakby był niewidomy i uczył się struktury twarzy. Skóra tapicerki to było niezłe przeżycie, ale skóra wampira? Tego nie da się porównać z niczym. Jedwab, pergamin, marmur w jednym, a do tego zaróżowiona i ciepła... ciepła i kusząca. Martin wciągnął powietrze z wrażenia, gdy cały zestaw nowych pomysłów wpadł mu do głowy. Przygryzł wargę, aż pojawiły się na niej krople krwi.
Powrót do góry Go down
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyNie 06 Gru 2020, 17:57

Jeśli liczył na konstruktywną rozmowę, to się przeliczył. Martin medytował nad jego pytaniem o wiele za długo i zajął się… organoleptycznym badaniem tapicerki. William przewrócił oczami, ale nie podejmował już kolejnych prób zagadania go. To nie miało sensu.
Póki co podjechał na podjazd przed domem i zaparkował.

- Możesz tu zostać, jeśli wolisz… - mruknął na wpół rozbawiony, na wpół zniecierpliwiony, kiedy czekał aż Martin łaskawie wygramoli się z auta. Wydawało się, że uda mu się stanąć o własnych nogach, ale w ostatniej chwili poleciał do przodu jak długi, i tylko nadnaturalny refleks Williama pozwolił go złapać zanim ten nie zaszorował nosem o ziemię.  Martin uwiesił się na jego ramieniu i rozochocony, właśnie ten moment wybrał na to, żeby z nim pokonwersować.

Przyjrzał mu się z góry, gdy ten wciąż próbował odplątać jedną nogę od drugiej. Wyglądał zjawiskowo, jak zawsze, mimo absurdalnych strojów które lubił nosić. Z niemal gołą klatą, przykrytą jedynie koszulką z plecionej, drobnej siateczki, przykleił się do jego piersi i w nagłym przypływie wylewności zanurzył w nią twarz. William mógł zobaczyć, jak jego długie, jasne włosy opadają na plecy które wygiął w łuk niczym kot, który szuka czułości u swojego opiekuna. Do nozdrzy Williama doleciał orientalny zapach jego perfum. Wanilia, piżmo, drzewo sandałowe, liście tytoniu. Tej nocy Martin użył Amouage – Memoir, których nazwa miała w sobie coś z melancholii. Niemal dał się uwieść temu przedziwnemu uczuciu zawieszenia w czasie, kiedy światło księżyca odbiło się na tarczy jego zegarka. To nie jest czas i miejsce.

- Wiem, Martin. – sam był zaskoczony spokojem w swoim głosie. Ale naprawdę tak uważał. Tym razem to nie była głupota, którą jego partner już nie raz potrafił się popisać. Teraz to rzeczywiście był przypadek, że trafił na dziewczynę, która lubiła poszaleć w życiu. Jak się to dla niej skończyło, wszyscy wiemy.  - Ale następnym razem odpuść sobie hipsterki, dobra? – zaburczał, odzyskując rezon.  Poprawił chwyt i zaczął go holować do progu domu. O sąsiadów się nie martwił. Wyglądali jakby wracali z suto zakrapianej imprezy. A sam William nie był przecież bez winy, prowadząc auto pod wpływem alkoholu. Poszli polować do klubu, więc czego innego się spodziewać? To nie było kółko różańcowe.
Podtrzymując Martina pod pachą, wolną ręką zaczął siłować się z zamkiem od drzwi wejściowych. I wtedy blondyn znów zaczął się do niego kleić. Ha, nawet wspomniał coś o jego oczach i William zaczął zastanawiać się, czy Martin przypadkiem go nie podpuszcza. Ciemnowłosy rzadko kontemplował swój wygląd, zazwyczaj miał głowę zaprzątniętą poważniejszymi, naukowymi tematami. Był szorstki i kanciasty, z wystającą szczeką i dużymi dłońmi. Miał wąskie usta i długi nos.  To była wyrazista uroda, intrygująca, ale nie klasycznie piękna. Pod płaszczykiem ułożonego doktora miał w sobie pierwotną energię, tę dzikość, która dla niektórych okazywała się bardziej atrakcyjna, niż to jak wyglądał. Wiedział, że daleko było mu do wrodzonej gracji i subtelności Martina.

Teraz, kiedy był opity krwią, zaczął przypominać siebie z dawnych czasów. Jego oczy przybrały czysty, stalowy odcień, cera nabrała zdrowych kolorów, a sinofioletowe cienie pod powiekami zniknęły. Udało mu się otworzyć zamek, złapał Martina za nadgarstki i zdjął jego dłonie ze swojej twarzy. Spojrzał na niego i zawahał się. Ten powrót do domu stawał się coraz trudniejszy.
- Do środka. – zawyrokował i wciągnął partnera do przedpokoju. Podprowadził go do fotela w pokoju dziennym i odwrócił się na pięcie. – Zaraz wracam. – Cofnął się do samochodu po to cholerne futro. Przy tylnej szybie został niewielki, rozmazany ślad. Przejechał po nim od niechcenia palcem i posmakował. Wzruszył ramionami, Lindsay i Emily obchodziły go tyle co zeszłoroczny śnieg.


Gdy wracał, prawie potknął się o leżące na ganku dwa pakunki. Czy Martin zamawiał coś z Amazona? Jeden był mniejszy, zawinięty w czerwony papier. Drugi większy, ale płaski. Prawdopodobnie była to rama obrazu, miała charakterystyczny kształt. Świetnie, kolejne prezenty od tych zbzikowanych projektantów mody. Zabrał je do środka i zostawił w przedpokoju. Póki co powinien spuścić żaluzje w oknach i sprawdzić co z Martinem.
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyPon 07 Gru 2020, 05:27

Chodzenie okazało się najtrudniejszym zadaniem tego wieczora. Gdyby nie podtrzymujący go William, chłopak nawet nie doczołgałby się do domu - dziwna mieszanina, którą przypadkowo się uraczył wyjątkowo silnie na niego wpłynęła, ale nie narzekał. Jeśli cokolwiek chodziło mu po głowie na ten temat, to najprędzej to, jak ją w przyszłości odtworzyć.

Gdy weszli w końcu do domu, po kilkunastu sekundach siłowania się z drzwiami - sekundach, które Martinowi wydawały się latami wypełnionymi fascynującą obserwacją prób wsadzenia klucza w zamek - William posadził go na fotelu i gdzieś zniknął. Chyba coś powiedział, ale blondyn go nie słuchał. Usiłował utrzymać prostą postawę w wysokim, obitym aksamitem fotelu, ale szybko dał za wygraną i wyłożył się na podłokietnikach jak pijany nastolatek, z głową zwisającą do góry nogami nad ziemią i nogami dyndającymi po drugiej stronie. Gdy tak patrzył na drzwi, za którymi zniknął William, przyszło mu do głowy, że on przecież nie wejdzie z powrotem do domu, bo wszystko się odwróciło - po prostu spadnie z sufitu na podłogę, to oczywiste. Zawzięcie główkując nad tym frapującym problemem nie zauważył, że tamten już zdążył wrócić. Jego towarzysz jakimś cudem trzymał się sufitu - nie, zaraz, to podłoga, "tylko czemu jest do góry nogami?", pomyślał Martin i podniósł się z trudem, by spytać o to Williama. Odzyskawszy pionową pozycję nagle zapomniał jednak, o co chodziło, więc po prostu gapił się na niego, gdy ten spuszczał żaluzje.

Dziś jego narkotyczny trip był kompletnie nieszkodliwy, poza potykaniem się o własne nogi i zwielokrotnionym odczuwaniem; no, może nie do końca, bo gdyby został sam, to najpewniej nie ukryłby się na czas przed nadejściem dnia. Ale przynajmniej nie ściągał na głowę kłopotów, jak to zdarzało się w przeszłości. Szczególnie groźna była kokaina i amfetamina, przez które wpadał na różne niemądre pomysły. William niejednokrotnie interweniował w ostatniej chwili, co ratowało skórę im obydwu. Potem zwykle nie odzywał się przez kilka tygodni.

Martin oparł głowę na dłoni, wciąż wpatrzony w krzątającego się Williama. Tego wieczora wydawał mu się jakiś zupełnie inny; zwykle zamknięty w sobie i nieustępliwy, dziś otaczała go dziwna, niecodzienna aura, która sprawiła, że Martin zdecydował się postąpić zgodnie z instynktem i spytał bez ogródek, z czystej, podbitej prochami ciekawości:

- Kiedy ty ostatni raz się z kimś spotkałeś, co? Wiesz, tak ten. Na ruchanie. Z człowiekiem, czy coś. - pociągnął nosem. Po co on to zrobił, skąd to się wzięło? A, no tak. Ta zielona. - Dobra zabawa. - dodał leniwie, przekręcając głowę na bok. Włosy spłynęły mu jak kurtyna na jedną stronę. Gdyby nie przyćpane oczy, nadawałby się na okładkę.
Powrót do góry Go down
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyPon 07 Gru 2020, 15:21

William był strasznym służbistą, ale biorąc pod uwagę styl życia jaki prowadzili, ktoś z nich musiał mieć głowę na karku. Chociaż jego myśli krążyły wokół fotela, na który opadł Martin, najpierw zajął się ich bezpieczeństwem. Obszedł cały parter, szczelnie pozamykał wszystkie okiennice i spuścił żaluzje, tak że mimo wschodzącego świtu, dom znalazł się w całkowitej ciemności. Dopiero teraz rozebrał się i powiesił swój płaszcz na oparciu krzesła w jadalni, wcześniej nie miał na to czasu.

Odprężył się w końcu. To była intensywna noc, ale nie żałował ani jednej chwili. Pewnie nieprędko ją powtórzą i przez jakiś czas będą polować osobno. Gdy wychodzili we dwóch, było szybciej, ale bardziej zwracali uwagę. Przez najbliższe tygodnie lepiej się nie wychylać.
Martin przyjął pozę jak z obrazu Guillaume Seignac’a, ale eteryczne wrażenie zniknęło, gdy podniósł się aby zadać mu pytanie. William wykrzywił usta w uśmieszek. Prosto z mostu, tak?

Przed oczami przebiegło mu wspomnienie pięknej Włoszki, ale wiedział, że Martin nie o to pytał. Flavinia była tematem tabu między nimi, lepiej tego nie ruszać. Przewertował pamięć w poszukiwaniu pikatnych szczegółów, które pewnie bardziej interesowały blondyna.

 Podszedł od tyłu do fotela, w którym tamten siedział i oparł się ramionami o mebel.
- Wiesz, że nie lubię ludzi. – zmarszczył brwi, poprawił się. – Nie tak jak ty. – William nie był ascetą i lubił miło spędzić czas, ale jego wyobrażenie zabawy z człowiekiem zawsze zawierało elementy przemocy, krwi, i nader często kończyło się gwałtowną śmiercią kochanka. Nie umawiał się z ludźmi na seks, jak robił to Martin. Obrzydzała go taka perspektywa. W jego przypadku, głównym celem spotkania ze śmiertelnikiem była realizacja sadystycznych upodobań.

- Ale skoro aż tak bardzo cię to interesuje, to...  – pochylił się, złapał go za podbródek i przyciągnął do siebie, aby ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. Zauważył że rzeczywiście źrenice Martina powiększyły się. – ... był taki Ricardo. Ale wtedy chciał, żebym mówił na niego Linda. Nie wiem gdzie teraz jest.  

Nie rozwinął tej historii, urwał wątek który był kompletnie nieistotny w porównaniu do tego, co miał przed oczami. Zapach wanilii i piżma znów go oszołomił, zanurzył rękę w jego włosy i wpił się zachłannie ustami w jego wargi. Jeśli Martin swoim wdzięczeniem się i dwuznacznymi pytaniami chciał zaciągnąć go do łóżka, to mu się udało.


Ostatnio zmieniony przez William dnia Nie 27 Mar 2022, 03:12, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyWto 08 Gru 2020, 06:09

Czy rzeczywiście planem Martina było zaciągnąć go do łóżka było już w tej chwili nieistotne, bo w obliczu zwrotu wydarzeń właśnie postanowił wprowadzić go w życie. Stało się to w zasadzie poza jego kontrolą; w tym stanie każdy, nawet przelotny dotyk był niesamowitym przeżyciem, więc pocałunek go dosłownie zahipnotyzował. Mimo że trwał tylko kilka sekund, czas znów wydłużył się w nieskończoność, a chłopak zupełnie zapomniał o otaczającym go świecie. Istniał tylko ten moment, ciepło warg, dłoń wsunięta we włosy, szorstka skóra przytulona do jego skóry, czarne kosmyki opadające mu na czoło, łaskoczący w szyję materiał ubrania... mógłby skupiać się na poszczególnych elementach latami, gdyby nie fakt, że William w końcu odsunął się od niego. Martin ze zdziwieniem zamrugał oczami, wyrwany z kontekstu. O co chodziło? A, tak. Seks.

- Mam być Lindą, czy Ricardo? - spytał, uśmiechając się kątem ust. Dobrze wiedział, że ta mina zawsze dodawała mu atrakcyjności. Gdyby jednak uważniej spojrzał w lustro wiedziałby, że na twarzy malowało się też to, jak bardzo jest zepsuty, rozpieszczony i skupiony na sobie. Williamowi to chyba nie przeszkadzało.

Kim był rzeczony Ricardo kompletnie nie interesowało blondyna. Jego poprzednie pytanie wynikało w istocie z czystej ciekawości; podczas gdy on sam lubił szaleć i zadawać się z ludźmi, William zawsze wydawał mu się dość ascetyczny w tej kwestii. Ascetyczny, a może wierny? W sumie, co za różnica, jedno i to samo. Dopóki jego partner zadawał się z mężczyznami, Martin nie zwracał na to uwagi. Doskonale wiedział, że nieważne, z kim William by się spotkał, on zawsze w porównaniu wygra. Problem zaczynał się w momencie, gdy do gry wchodziły kobiety. Martin wiedział tylko o jednej takiej sytuacji i nie był to temat, o którym lubił rozmawiać. Nie znosił przegrywać, a w starciu z przedstawicielką płci pięknej nie miał przecież żadnych szans.

Teraz jednak był w swoim żywiole. Jego bladoniebieskie tęczówki przysłoniły rozszerzone źrenice, oczy błyszczały, na twarz wstąpił lekki koloryt. Pełne usta nabrały różowego zabarwienia; na dolnej wardze wciąż było widać zaczerwienienie w miejscu, gdzie jeszcze parenaście minut temu ją przygryzł. Przechylił lekko głowę i zalotnie odgarnął włosy za ucho.
Powrót do góry Go down
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyWto 08 Gru 2020, 20:06

- Żadnym z nich. – mruknął i zwinnie obszedł mebel, tak aby znaleźć się na wprost Martina. Wciąż stojąc, pochylił się i oparł się łokciami o oparcie fotela, unieruchamiając blondyna między swoimi ramionami. Odgarnął luźne kosmyki z jego czoła i znowu pocałował, tak jak wcześniej, szybko i mocno. Smakował krwią.

Nie potrzebował, aby Martin kogokolwiek przed nim grał. Moda, kolorowe makijaże, wysokie buty z błyszczącej skóry - to był jego świat. Ale William widział go przez, a może ponad to wszystko. Stroje były kostiumem, uroda zbroją, za którą Martin ukrywał swoje niepokoje. Egzystencjalne rozterki, które w końcu dopadają każdego wampira. Pytania o sens tego wszystkiego i dojmujący brak odpowiedzi.

William rozszyfrował go dawno temu, przecież był psychiatrą. Zaskoczyło go jednak, że Martin zrobił to samo. Blondyn szybko zorientował się, z kim na do czynienia. Że problemy, z którymi boryka się William są… delikatnej natury. I że choć za żadne skarby świata tego nie przyzna, on nie do końca je rozumie. William większość swojego nieżycia poświęcił udawaniu, że wszystko z nim w porządku. Poznanie Martina było przełomem. Martin zaakceptował jego psychozy i napady agresji, ekscentryczne zachowania. Dlaczego William tak nie znosił narkotyków? Bo on takie stany miał na trzeźwo.

Zmienił pozycję, teraz on usiadł na fotelu a Martina wciągnął na swoje kolana. Wodził dłońmi po jego plecach, aby za chwilę zdjąć mu koszulkę przez głowę. Przejechał paznokciem wzdłuż jego szyi, pocałował wystający obojczyk. Spieszył się, niecierpliwy. Czemu myśl o wspólnym morderstwie aż tak go podnieca? W jego szarych oczach pojawiła się iskierka wesołości. Miał jedną myśl, zanim zanurzył kły w ciało swojego kochanka:

Byli siebie warci.


Ostatnio zmieniony przez William Eszer dnia Sro 23 Gru 2020, 21:55, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptySro 09 Gru 2020, 03:56

Ach, więc to tak. Miał być sobą. Polechtało to jego zachłanne ego, utwierdzając tylko w przekonaniu, że żaden Ricardo nie może się z nim równać.

Najogólniej rzecz biorąc, Martin nie dbał o innych - nieważne, czy byli to ludzie czy wampiry. To było oczywiste jeszcze za jego życia, że wszyscy stworzeni są do tego, by go zabawiać i mu służyć; on z kolei bardzo dobrze nauczył się tego wymagać, nie będąc tyranem. Sprawiał, że inni czuli się wręcz wyjątkowo, móc w ten czy inny sposób coś dla niego zrobić. Opanował to w takim stopniu, że wykonanie czegokolwiek samemu stawało się ogromnym ciężarem i wyzwaniem, stąd też naturalnym skutkiem były jego częste humory i fochy. Być może gdzieś w głębi duszy zdawał sobie z tego sprawę, ale skutecznie uciekał od takich przemyśleń - w polowania, modę, narkotyki, seks. William był oczywiście zbyt bystry na to, żeby kiedykolwiek próbować poruszać ten temat, ale doskonale wiedział, że to prawda - obserwował go w końcu od wielu, wielu lat. Eskapizm blondyna przyczynił się także do tego, że nigdy nie manifestował dojrzałości, która naturalnie rozwija się u wampirów z biegiem czasu - wciąż wydawał się młody duchem, lekko naiwny i pełen szalonych pomysłów, ale tak naprawdę była to tylko martwa natura na obrazie. Prawdziwe owoce zgniły dawno temu.

Jeśli chodzi zaś o Williama, cóż... "Każdy ma jakieś wady", myślał sobie Martin, gdy William miewał napady albo mruczał coś do siebie pod nosem. O ile nie robił sobie lub jemu krzywdy, po prostu ignorował, że coś jest nie tak i grał w jego grę tak długo, aż nie wrócił do normalności. Pamiętał swojego kuzyna z czasów, gdy był jeszcze człowiekiem. Jego rodzina była dość... blisko ze sobą powiązana i takie rzeczy się po prostu zdarzały przynajmniej raz w pokoleniu - było to normalne, że niektórzy van Craverowie byli chorowici albo słabi na umyśle. Jonasa odwiedzali różni lekarze, ale żaden nie był w stanie nic poradzić na powtarzające się ataki i dziwne zachowanie. Laudanum potęgowało psychozę, przez kokainę wpadał we wściekłość. Terapie w uzdrowiskach kończyły się rychłym powrotem do domu. Przytułek nie wchodził w rachubę. Nie było leków, które spowolniłyby jego chorobę, więc rodzina nauczyła się działać tak, by ułatwić mu życie. Martin bardzo lubił Jonasa i często spędzał z nim czas, w przeciwieństwie do reszty ich kuzynostwa; w ciągu wielu lat znajomości zdał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy Jonas był zupełnie normalnym człowiekiem, któremu rzeczywistość nie dała szansy.

W Williamie widział poniekąd swojego kuzyna i wiedział doskonale, że coś z nim nie tak. Dawno temu uznał jednak, że nie powinien się w to mieszać i ograniczył się jedynie do traktowania go normalnie i kontrolowania skutków jego ekscesów - całkiem podobnie, jak William, gdy blondyn się naćpał. Faktycznie, byli siebie warci.

Gdy zsunęła się z niego siateczkowa bluzka, a William przysunął go bliżej i wodził dłońmi po nagim torsie, Martin przymknął oczy, oddając mu całą kontrolę. Nie miał siły ani ochoty się z nim drażnić, wypita krew wciąż buzowała mu w żyłach i przyćmiewała zmysły - tym razem wolał być posłuszny i rozkoszował się dotykiem. Choć nie dziś, dynamika ich związku polegała na ciągłym zabieraniu i oddawaniu władzy, zarówno na co dzień, jak i w sypialni.

Martin odprężył się do tego stopnia, że gdy poczuł przebijające jego skórę kły otworzył szeroko oczy i wciągnął gwałtownie powietrze. Samo uczucie było naraz przyjemne i przerażające, ale nie spodziewał się ugryzienia. Zastygł tak przez chwilę, z głową wyciągniętą do góry, aż dotarło do niego, co się właściwie dzieje. Odzyskując kontrolę nad swoim ciałem odsunął Williama od siebie i złapał go za obydwa policzki, z przerażeniem patrząc mu się prosto w oczy. Po drodze gdzieś zaplątał mu się język, ale w końcu udało mu się wykrztusić:
- Przecież ja jestem naćpany...! A ty pijany...

Nie miał pojęcia, co się zaraz stanie. Taka sytuacja nie zdarzyła się nigdy wcześniej. Gdyby mógł chodzić, prawdopodobnie zaciągnąłby obydwu do piwnicy - teraz jednak był zdany na łaskę Williama i jego szaleństwa.


Ostatnio zmieniony przez Martin van Crav dnia Sro 09 Gru 2020, 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptySro 09 Gru 2020, 18:27

Zanurzył kły na wysokości lewej piersi kochanka. Usłyszał, jak Martin syknął z mieszaniną bólu i przyjemności i uśmiechnął się pod nosem, ale nie podniósł głowy. Z mnogości bodźców, które do niego docierały, skupił się na metalicznym posmaku krwi w ustach. Picie z Martina miało w sobie coś intymnego, perwersyjnego. Wiedział, że nie robi tego z innymi, podobnie jak i on nie dzielił się swoją krwią z przypadkowymi partnerami. Była zbyt cenna na takie marnotrawstwo. Oddał się temu uczuciu błogiej przyjemności, gotów za chwilę to powtórzyć. Ale wtedy Martin odsunął od brutalnie od siebie i dopiero gdy William spojrzał w jego przyćpane oczy, zaczął rozumieć, co zrobił.

- Kurwa.

Martin nie miał pojęcia co się stanie, ale William nie miał zamiaru się tego dowiedzieć. Przeklinając w duchu swój pośpiech i brak samokontroli, postanowił działać, i to szybko. Ostatnie, na co miał ochotę, to znalezienie się w bliżej nieokreślonym stanie, na który absolutnie nie ma wpływu. Martina kręciły takie zabawy, ale dla Williama była to definicja osobistego piekła. Zaczął gorączkowo myśleć o sytuacji w aucie i czasie, pomiędzy którym Martin pożywił się zielonowłosą, a kompletnie odpłynął. Krótko. Może za krótko.
Nie wiedział, czy jego niepokój jest uzasadniony, ale nie mógł sobie pozwolić na wątpliwości. Wściekły na siebie, że tak skrewił, zrzucił Martina ze swoich kolan i stanął na równe nogi. Romantyczny nastrój padł. Szybkim krokiem dotarł do łazienki i napił się bieżącej wody z kranu. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał dobrze po polowaniu, ale nie interesowało go to. Zamarł na kilka sekund, z uwagą obserwując swoje oczy. Szary kolor zaczynał ustępować czerni. Zabluźnił jeszcze raz, wrócił do salonu.

- Idę do piwnicy. – rzucił do Martina nieprzyjemnym tonem, a znaczyło to tyle co: 'idę spać'.
Kolejny raz poczucie obowiązku zwyciężyło nad porywem chwili. Wewnątrz rwał się do tego, żeby skończyć to, co zaczęli, ale dopadł go właśnie pierwszy zawrót głowy.  Podtrzymał się ściany, próbując skupić wzrok na jednym punkcie i nie puszczając, szedł wzdłuż niej aż dotarł do schodów. Szarmancki i uprzejmy William zniknął bezpowrotnie. Nie będzie otwierania drzwi, podprowadzania i całowania na dobranoc jaśnie pana. W domu Martin jest bezpieczny, nic mu się nie stanie, jak spędzi jedną niewygodną noc w salonie, zamiast hmm… łóżku.  Albo niech się wysili, i doczołga się tam sam.

Sam nie wiedząc, jak udało mu się zejść na dół, dopadł swojej trumny (dębowa, wewnątrz obita czerwonym aksamitem) i zatrzasnął wieko. Skrzyżował ręce na piersi i zamknął oczy. Gdy coraz więcej o tym myślał, to utwierdzał się w przekonaniu, że to wszystko było winą Martina.
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyCzw 10 Gru 2020, 03:22

Szczęście w nieszczęściu, że William zareagował szybko. Minusem z kolei był brutalny upadek na ziemię, na którą Martin zwalił się bez kontroli jak worek ziemniaków. Gdy po chwili zrozumiał, co się stało, podniósł głowę, ale jego partner gdzieś zniknął. Blondyn zaczął zastanawiać się, co teraz zrobić, na szczęście dywagacje przerwał mu powracający William, którzy rzucił krótko i chłodno, że idzie spać.

- Pierdol się - niemalże wypluł na jego odchodne Martin, wciąż rozciągnięty na podłodze, podtrzymując się jedynie łokciami. Kręciło mu się w głowie, emocje nadal sięgały zenitu, a on w żaden sposób nie potrafił nawet zebrać się do pozycji siedzącej. Nie było mowy o powrocie do piwnicy, więc szybko dał za wygraną, obrócił się na plecy i ciężko westchnął.

- Czemu to zawsze mi się dostaje, jak on coś zjebie? - poskarżył się sam sobie na głos, wlepiając wzrok w wysoki sufit. Było już rano, ale jedynym źródłem światła w pokoju była zapalona lampa podłogowa, stojąca obok fotela. Martin zdołał kopnąć wyłącznik nogą i zapanowała ciemność. Cóż, nie miał wyboru, będzie spał tam, gdzie go zostawiono. Już teraz był rozgoryczony i obrażony, więc jutrzejszy wieczór zapowiadał się bardzo nieciekawie - kac, foch i zmęczenie. "Mam to gdzieś", pomyślał Martin, "Zostaję w domu. Nawet dobrze się składa, jutro przychodzi Jack, przynajmniej nie będę siedział sam."

Jack był ghoulem, sługą, kumplem - jak zwał tak zwał. Był to człowiek, który doskonale wiedział, kim są Martin i William, i świadomie odwiedzał ich co jakiś czas, by pomagać w sprawach "dziennych" w zamian za wampirzą krew. Miał lepsze relacje z Martinem niż Williamem, którego nieco się obawiał, ale ogólnie rzecz biorąc ich współpraca przebiegała dość spokojnie i bez ekscesów. Mimo że zajmował się tak przyziemnymi rzeczami jak płacenie rachunków, remonty, rozmaite naprawy i inne bzdury życia doczesnego, blondyn dowiedział się kiedyś, że w wolnym czasie lubi grać na pianinie. Postanowił go więc również od czasu do czasu uczyć i użyczać wielkiego, białego fortepianu, który stał w salonie na użytek Martina. Był całkiem zadowolony z jego postępów, Jack nie był taki zły; jednak czasami ich sługa wyobrażał sobie być może więcej niż faktycznie się między nimi działo. Martin dawał mu lekcje z czystej nudy, być może jakiejś formy sympatii, jednak na pewno nie żywił do niego żadnych uczuć ani nawet pożądania. Odwiedzający zatem posiadłość Jack, zakochany w swoim wampirzym panu, stanowił doskonałe narzędzie do rozgrywek pomiędzy Martinem a Williamem.

Nazajutrz Martin zamierzał jednak spędzić noc wypoczywając, liżąc "rany" i bocząc się na Williama, więc Jack miał mu służyć jedynie do towarzystwa. Zanim zasnął, Martin zdążył mu napisać smsa:

"Bądź trochę później, jeśli możesz - i przynieś parę butelek wina. Do zobaczenia, M." Powstawiał kilka emotek, kliknął "wyślij" i zasnął jak leżał, z telefonem w ręku, wyciągnięty na plecach na dywanie przed kominkiem.
Powrót do góry Go down
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyCzw 10 Gru 2020, 23:47


***
Zawsze wstawał wcześnie. Zimą szybciej zachodziło słońce, więc był na nogach niedługo po siedemnastej. Zazwyczaj budził Martina, którego 'łóżko' znajdowało się w niedalekiej odległości od jego własnego, ale tym razem było puste. I dobrze. Na razie miał przesyt jego towarzystwa.

Wszedł po schodach na parter i zauważył, że ogień w kominku zdążył zgasnąć. Przystawił dłoń do szyby, wciąż mógł wyczuć odrobinę ciepła dochodzącego z wewnątrz. Tutaj również nie było śladu po Martinie, chociaż właśnie w tym miejscu go zostawił. Nie przejął się tym zbytnio. Dom był duży, na pewno w końcu wypełznie ze swojej nory. William postanowił zająć się prozaicznymi, rutynowymi czynnościami. Poukładał rzeczy, które wczoraj porozrzucali po całym salonie (na ziemi wciąż leżała lekka, siateczkowa koszulka) i skoczył pod prysznic. Gdy skończył, poczuł się o wiele lepiej. Postanowił spożytkować lepiej swoją nową energię i zabrać się za coś pożyteczniejszego niż użeranie się z Martinem, czyli pracą. Tak, powinien spędzić tę noc poza domem. Dobrze mu to zrobi.

Wszedł na piętro i wyjął z szafy ubrania. Czarne dżinsy o prostym kroju, niebieską koszulę w paski, pasujące do niej dodatki: skórzany pasek i metalowe spinki do mankietów. Gdy skompletował strój, ubrał się i wrócił na dół, kierując się do kuchni.
Podszedł do ekspresu do kawy i zaczął przygotowywać wywar. Chociaż nie było potrzeby dla której musiał to robić, takie proste rytuały sprawiały mu przyjemność. Lubił poruszać się w schematach, stosowanie się do reguł było proste i efektywne. Nie rozumiał, jak Martin może żyć w totalnym chaosie. Czekając na kawę, przeczesał dłonią włosy. Wciąż były wilgotne. Gdy podstawiał białą filiżankę pod ekspres, usłyszał cichy, acz wyraźny dźwięk otwierania drzwi wejściowych. To nie mógł być Martin, kroki były zbyt ciężkie, zresztą było niemożliwością, żeby wampir wchodził do domu o tej porze. Nie. Była tylko jedna osoba, która mogła wejść do ich domu bez zaproszenia.

- Jack. – powiedział, chociaż jeszcze go nie widział, bo tamten zdejmował kurtkę w przedpokoju. – Wejdź.
W kuchni pojawił się młody chłopak wyglądający na dwadzieścia lat, choć w rzeczywistości był starszy. Miał włosy w kolorze jasnego brązu o ciepłym, miodowym odcieniu i duże, sympatyczne oczy. Nosił kilkudniowy zarost i luźny t-shirt z nazwą rockowego zespołu, którego William nie znał. Miał na sobie bojówki z szerokimi kieszeniami i kilka bransoletek z drewnianych paciorków na przegubie jednej ręki. Był przeciętnego wzrostu, niższy od Williama. Miał upstrzoną pieprzykami twarz, które dodawały mu uroku i szczupłą, chłopięcą sylwetkę. Sprawiał wrażenie osoby nieśmiałej, która mimo tego jest lubiana w towarzystwie. Wampir posłał mu jedno ze swoich badawczych spojrzeń.

- Nie wiedziałem, że miałeś dzisiaj przyjść.
Chłopak uśmiechnął się zmieszany i uciekł przed jego wzrokiem.
- Pan Martin poprosił mnie żebym przyjechał wyjątkowo później…- widać, że ta rozmowa była dla niego niekomfortowa. Prawdopodobnie nie spodziewał się, że na wejściu natknie się na Williama. W towarzystwie ciemnowłosego nie czuł się swobodnie. Wyobrażał sobie, że William nie ma pojęcia o jego słabości do Martina i wychodził z siebie, żeby tylko to przed nim ukryć. Williama bawiło to za każdym razem, bo oczywiście od dawna o wszystkim wiedział, ale lubił się zabawić czyimś kosztem i ciągnął tę szopkę. Na twarzy chłopaka wpełzł nieśmiały rumieniec. – Ale jeśli w czymś przeszkodziłem, to mogę pomóc. Albo…- zmieszał się i rozejrzał się w poszukiwaniu znajomej twarzy modela. - …poczekam?
William pił swoją kawę nieśpiesznie, zastanawiając się co z nim zrobić. Patrzył na chłopaka w ciszy, aby przedłużyć jego niepewność. Musiał przyznać, że ze wszystkich ludzkich znajomych, których Martin sprowadzał do domu, Jack nie był taki zły. Oczywiście, Williama denerwowało jego zahukanie i rozlazłość, chociaż możliwe, że zachowywał się tak tylko przy nim. Poza tym, potrafił załatwić to, o co go poprosił i nauczył się poruszać po domu w taki sposób, że William praktycznie zapominał o jego obecności. To całe zauroczenie Martinem było dla niego bzdurą niewartą uwagi, ale jego partnerowi nic tak nie podbudowywało ego, jak wianuszek adoratorów. Jack nie cieszył się szczególnymi względami na tle innych, ale tego chłopak oczywiście nie wiedział. William odstawił pustą filiżankę na blat.

- Potrzebuję żebyś coś dla mnie odebrał, sam nie mam na to czasu. – zaczął, co tylko częściowo było prawdą. Mógł to zrobić sam, ale po co? – Książkę. Wyślę ci adres smsem. Zrób to, zanim pójdziesz.
Skierował się do przedpokoju i zaczął ubierać do wyjścia. Co jeszcze….? Ah, tak.
- Posprzątaj ten bałagan w salonie, nie mogę na to patrzeć. – chociaż większość rzeczy walających się na podłodze sprzątnął sam, wciąż były na niej ślady ich wczorajszej działalności. – Trzeba wybrać popiół z kominka.
Z założonym płaszczem i parą eleganckich rękawiczek na dłoniach, skierował się w stronę drzwi. Jack kiwnął głową na znak, że rozumie, chociaż zapewne inaczej wyobrażał sobie początek wieczoru. Cóż, jak się pospieszy, to jeszcze zdąży pomigdalić się z Martinem.

- Chodź tutaj. – powiedział William, a tego Jack chyba się nie spodziewał. Przeczuwając już, czego od niego może oczekiwać wampir, posłusznie wystawił nadgarstek w oczekiwaniu na ugryzienie. William złapał go i napił się bez specjalnej ceremonii. Pod chłopakiem ugięły się nogi, ale poczekał, aż William skończy, zdążył już nauczyć się jego zwyczajów. To był zresztą kolejny argument, który przemawiał na korzyść Martina. Blondyn potrafił się z nim obejść delikatniej. William odsunął jego rękę i skierował się w stronę drzwi, jakby nigdy nic. Rzucił jeszcze na odchodne:

- Martin gdzieś tu jest, nie krępuj się, możesz go poszukać. Jakby pytał, powiedz mu, że jestem w pracy.

/zt


Ostatnio zmieniony przez William Eszer dnia Sro 23 Gru 2020, 21:16, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptySro 16 Gru 2020, 05:17

Wieczór zaczął się koszmarnie.

Martin spał zaledwie kilka nędznych godzin, budząc się, gdy nawet nie zapadł jeszcze zmierzch. Chociaż nie był specjalnie obolały po ranku spędzonym na podłodze, czuł się jak wymięta gazeta - zmęczony, rozdrażniony, a na dodatek miał kaca. Oczywiście, nie miało to nic wspólnego z ludzkim wycieńczeniem po alkoholu; wampir miał raczej wrażenie, że jego refleks jest spowolniony, pole widzenia zmniejszone, a na dodatek ten koszmarny niesmak w ustach...

Dźwignął się ciężko z dywanu, wypuszczając telefon z ręki. Zasnął z komórką w dłoni? Odblokował ekran i sprawdził, czy gdzieś przypadkiem nie dzwonił - na szczęście nie, ale okazuje się, że zaprosił Jacka. "I bardzo dobrze", pomyślał Martin i pochwalił się w myślach za przemyślane działanie.

Była godzina 16:30, więc blondyn nawet nie myślał o odsłanianiu okien. Powłóczając ciężko nogami, wciąż z gołym torsem (na którym widać było jeszcze ślad ugryzienia) wszedł do kuchni i rozejrzał się. Bijąc się chwilę z myślami, ostatecznie westchnął dramatycznie i sięgnął do lodówki po torebkę z krwią. Mieli mały zapas krwi do transfuzji, którą załatwił skądś William, a której to używali w razie nagłej potrzeby. Martin bezceremonialnie wbił słomkę do napojów w woreczek i pociągnął łyk. Choć był to jedyny sposób, by pozbyć się niesmaku w ustach, to krew z lodówki była... obrzydliwa. Zimna, o dziwnej konsystencji, całkowicie pozbawiona smaku. Pewnie można ją było przygotować, w jakiś sposób podgrzać, ale było to dla niego za dużo pracy. Wampir skrzywił się z odrazą, zakaszlał nawet parę razy, ale zmusił się do opróżnienia torebki. Bez żalu wyrzucił ją do śmietnika.

Choć krew była okropna, zadziałała jak gorzkie lekarstwo: Martin z każdą minutą czuł się odrobinę lepiej, udał się zatem do łazienki na piętrze, by zainaugurować swój wieczór pod tytułem "treat yourself", jak zwykł mówić. W odróżnieniu od tej na parterze, górna łazienka była ogromna i zbytecznie luksusowa; była tam wpuszczona w podłogę wanna z jacuzzi, wielki prysznic z deszczownicą, toaletka z masą kosmetyków, półki pełne ręczników, szlafroków i rozmaitych buteleczek. Większość, jeśli nie wszystko, należała do blondyna, który bardzo lubił pielęgnować ciało. Nie obchodziło go, że nie ma takiej potrzeby - codziennie nakładał peelingi, primery, maski i różne kremy tylko dlatego, że sprawiało mu to przyjemność. Można to było porównać w pewien sposób do zabawy lalkami; nie służyło niczemu poza strojeniem, perfumowaniem i przyozdabianiem martwego przedmiotu.
Zgodnie ze swoim rytuałem zaczął od wzięcia kąpieli - wieloetapowej, oczywiście, zawierającej scruby, olejki i Bóg wie, co jeszcze - pielęgnacji włosów, następnie twarzy i dłoni. Gdy po godzinie był gotów, założył satynowy szlafrok, pantofle, a włosy pokryte maską zostawił pod ręcznikiem. Wychodząc z łazienki usłyszał jednak wymianę na dole - najwyraźniej biedny Jack natknął się na obudzonego już Williama i niczym sarna w świetle reflektorów zamarł, nie umiejąc się wydostać z sytuacji. Martin przykucnął na schodach, słuchając rozmowy z krzywym uśmiechem.

Jack był... boleśnie zwyczajny. Nie miał w sobie nic ciekawego, jego zainteresowania były tak samo mdłe, jak przeciętny był jego miły głos i aparycja. Nawet charakter miał nijaki; ot, sympatyczny chłopak z sąsiedztwa, który wpadł w niewłaściwe towarzystwo. Jego mama pewnie nie byłaby zadowolona.

William z kolei czerpał niewyjaśnioną satysfakcję z psychicznego dręczenia go, ilekroć wpadali na siebie w domu. Martin czasami interweniował, ale czynił to tylko i wyłącznie dlatego, by lepiej wypaść w oczach chłopaka. Jego partner doskonale wiedział, że blondyna średnio obchodzi, co William z nim zrobi, byle nie zabijał go i nie maltretował fizycznie. W końcu był potrzebny, ktoś musiał zarządzać domem.

Tym razem jednak, po wydarzeniach wczorajszego wieczoru, Martin potrzebował emocjonalnego sojusznika. Wtargnięcie Williama na "jego" terytorium, zadręczanie jego dzisiejszego kompana zdenerwowało go. "Co on sobie wyobraża", pomyślał blondyn i ze złością zerwał ręcznik z głowy. Wstał z półpiętra, odniósł ręcznik do łazienki i zszedł na dół.

Jack siedział w kuchni, pochylony nad kubkiem kawy. Wyglądał dość żałośnie, niczym zbity pies; Martin szybko domyślił się, dlaczego. "Drań, napił się z niego przed wyjściem!"

- Hej, Jack. Wszystko w porządku? Wyglądasz na przygnębionego - rzucił miękko blondyn, zajmując miejsce obok niego i kładąc mu rękę na ramieniu. Pochylił głowę i spojrzał mu w oczy w geście zatroskania.
- W-wszystko w porządku. Spotkałem pana Williama, przed chwilą. - odparł cicho, nie drążąc tematu. Był to znany im komunikat na "nie jest w porządku, jest totalnie chujowo". Martin miał ochotę się roześmiać, ale zmarszczył jedynie brwi w zaniepokojeniu.
- Coś ci zrobił? Mam z nim porozmawiać...?
- Nie! Nie. Kazał mi tylko przynieść jakąś paczkę z miasta. I posprzątać salon.
Tym razem Martin naprawdę wybuchł śmiechem.
- Daj sobie spokój. Nie ma prawa tak tobą dyrygować, przecież nie jesteś jakąś tresowaną małpą. Dupek.
To było jak deklaracja wojny. William zinfiltrował jego sojusznika, zanim ten zdążył się z nim spotkać, i na dodatek próbował go zmanipulować na swoją korzyść. Martin w zamyśleniu rozczesał włosy, wyglądając przy tym jak wodna nimfa na brzegu morza, po czym gwałtownie wstał i uśmiechnął się promiennie.
- Chodź. Napalę w kominku i pogramy.

Udali się do salonu, gdzie blondyn faktycznie wygarnął trochę popiołu i wyciągnął parę szczap drewna, ale szybko się okazało, że zadzwonił telefon, który "pilnie musiał odebrać". Z przepraszającym uśmiechem rzucił do Jacka "zaraz wracam" i zniknął. Chłopak stał przez chwilę z pogrzebaczem w dłoni, zastanawiając się, co ma zrobić, i cóż - zajął się rozpalaniem kominka.
Martin w tym czasie wrócił na górę, by się ubrać. Nie cudował zbytnio, w końcu zamierzał spędzić wieczór w domu - założył legginsy i powyciągany sweter oversize z dziurami i przetarciami. Gdy wrócił, ogień trzaskał już wesoło, a Jack siedział przy fortepianie, muskając palcami klawisze.
- Ojej, już rozpaliłeś? Przepraszam, przedłużyło się, dzwonili z pracy...
- W porządku, drobnostka.
Martin usiadł na szerokiej ławie do fortepianu, uśmiechając się zachęcająco. Jack zaczął grać.
Spod klapy zabrzmiały nerwowe nuty rozpoczynające "Króla Olch" Schuberta. Wampir wstał bezszelestnie i otworzył klapę, przysłuchując się, jak Jack z trudem nadąża za tempem, które sam sobie narzucił. Na tyle jednak zahipnotyzował go ponury nastrój ballady, że w pewnym momencie zaintonował:

Wer reitet so spät durch Nacht und Wind?
Es ist der Vater mit seinem Kind...


Jack przestał grać. Martin, gwałtownie skonfrontowany z ciszą, spojrzał z zaskoczeniem na chłopaka.
- Nie wiedziałem, że umiesz śpiewać. I że znasz norweski...
- Niemiecki.
Blondyn, zaskoczony tym nagłym wyznaniem, prychnął niemalże z odrazą. Jack wydał mu się nagle bezdennie głupi i pusty. Jak to, on miałby nie umieć śpiewać? I w jakim języku miał niby rozmawiać jeszcze za życia, chyba nie po angielsku? Zdenerwowało go, jak mało chłopak o nim wie w porównaniu z tym, jak blisko wpuścił go do ich życia. Lekcje pianina to był błąd. Ten idiota na nie nie zasługuje.

Odszedł od fortepianu, otworzył roletę i wyjrzał w zamyśleniu przez okno. Wciąż zły na Williama, teraz był też poirytowany Jackiem. Świetnie, wspaniały wieczór.

Mimo niechęci, jaką czuł tego wieczora do swojego wampirzego partnera, nagle dotarło do niego, kim on tak naprawdę dla niego jest. To nie był zwykły związek, oparty tylko na romantycznej miłości lub pożądaniu; kryło się tam dużo, dużo więcej. Porozumienie, sięgające wielu dziesiątek lat, wspólne przeżycia, to dziwne uczucie obserwowania, jak świat leci naprzód przed oczami, podczas gdy ty stoisz w miejscu. William naprawdę rozumiał Martina, wiedział, jakie są jego potrzeby i obawy, ale przy tym nigdy nie chciał tego wykorzystać i go złamać, nawet w napadach szaleństwa. Blondyna fascynowało to, że ktoś - spójrzmy prawdzie w oczy - dużo potężniejszy i bardziej inteligentny od niego wciąż czuje do niego słabość. Łechtało to jego ego, ale może i również uspokajało głęboko skrywany strach przed byciem słabym.
William imponował mu intelektem i przebiegłością, ale to nie to go w nim pociągało. To jego dzika, władcza natura, którą ukrywał pod maską eleganckiego i ułożonego lekarza była niczym narkotyk, od którego Martin nie umiał się uwolnić, choć nieraz próbował.

Jack był przeciwieństwem tego wszystkiego. I choć myślał, że w jakiś sposób go to zainteresuje, nada pewnej odmiany jego monotonnemu życiu, blondyn czuł teraz jedynie obrzydzenie.

- Muszę wyjść. Wrócę późno. - Rzucił jedynie, odwracając się od okna. Założył płaszcz, rozwiązane buty workery, zapalił papierosa i wyszedł, zostawiając Jacka przy fortepianie, skonsternowanego i przerażonego tym, co się właśnie stało.

z.t.
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyPon 04 Sty 2021, 18:32

Żal, który Martin czuł tuż po wyjściu z kawiarni Vina szybko ustąpił miejsca wściekłości. Co on sobie myślał, pozjadał wszystkie rozumy, czy co? "Masz za swoje", pomyślał blondyn, wsiadając do samochodu z zamiarem powrotu do domu. Było późno. "Tak to jest, jak okazuje się słabość. Nie waż się robić tego więcej", skarcił się w myślach. Przycisnął pedał gazu; na pewno złamał limit prędkości. Miał to gdzieś. Był zły.

Gdy auto zajechało pod dom, Martin zaparkował je byle jak i już chciał zatrzasnąć z wściekłością drzwi, gdy zdał sobie sprawę, że nie może tego zrobić - zamykały się same. Wydał z siebie wrzask frustracji i kopnął leżący w trawie kamień, zamaszystym krokiem zmierzając w kierunku domu. Drzwi do auta nie mógł zatrzasnąć, ale wejściowe tak - zrobił to i wyczuł, jak ktoś w salonie przestraszył się. "Świetnie, Jack tu jeszcze jest? Ja pierdolę", pomyślał i zapalił papierosa. Stał tak chwilę plecami do drzwi, zastanawiając się, co zrobić. W końcu rozebrał się z płaszcza i rzucił go niedbale na manekin stojący w holu z zamiarem udania się na górę.

W sypialni wyjątkowo panował porządek. Martin należał do osób, które w niewyjaśniony sposób generują wokół siebie ogromny bałagan, ale tym razem pościel była zasłana, a ubrania sprzątnięte z podłogi. Rzucił się na łóżko, wlepiając wzrok w sufit. Czuł, że zaraz puszczą mu nerwy i coś popsuje lub zniszczy; zaciągnął się ze złością papierosem i wygrzebał z kieszeni telefon. Wybrał numer do Williama. Musiał się wyżyć.

Sygnały ciągnęły się w nieskończoność; już myślał, że nie odbierze, gdy nagle usłyszał jego głos w słuchawce.

- Cześć. Jack siedzi ze mną w domu. Kazałem mu zostać i nigdzie nie iść. Pierdol się! - Nie czekał nawet na jego odpowiedź i od razu się rozłączył, rzucając telefonem o miękki dywan. Nie obchodziło go, czy to była prawda, chciał go tylko zdenerwować. Martinowi wcale nie ulżyło od tej rozmowy, wręcz przeciwnie. Ugh, jak oni wszyscy śmieli się tak zachowywać?! Zupełnie jakby się zmówili, że w trójkę popsują mu dzień. Miał tego dość.

Leżał tak chwilę z naburmuszoną miną, aż w końcu usiadł gwałtownie na łóżku. Wpadł mu do głowy doskonały plan, jak odegrać się zarówno na Jacku, jak i Williamie. Uśmiechnął się złośliwie i skoczył do pionu, skopując buty i ściągając sweter przez głowę. Odrzucił ubrania byle jak, aż stanął zupełnie nago i udał się do garderoby.

Martin potrafił bardzo dobrze rozróżnić, co ludzi intryguje i podnieca. Dawno zgadł, że Jacka interesują zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Williama z kolei znał na wylot. Wygrzebał z szuflady koronkową bieliznę i kabaretki w jasnym kolorze, następnie sięgnął po krótką, welurową sukienkę na zakładkę. Miała trudny do odgadnięcia kolor; złoto, karmel, może pomarańcz? Nie do rozróżnienia, zupełnie jak jego płeć; spojrzał na siebie w lustrze i nie widział już chłopaka w swetrze. Teraz patrzyła na niego atrakcyjna, długonoga blondynka. Uśmiechnął się z zadowoleniem, dobierając buty z paskiem na słupku i usiadł przy toaletce. Czas na makijaż. Nie musiał go nakładać dużo; tylko tyle, by załagodzić co ostrzejsze rysy twarzy.

Ostatnimi czasy nosił damskie ubrania tylko na wybiegach. W życiu prywatnym trzymał się raczej krojów unisex, po których ciężko było stwierdzić, czy jest kobietą, czy mężczyzną. Dzięki temu wiedział, że jego pomysł trafi w dziesiątkę: Williama powita długo niewidziana blond piękność, którą Jack miał dopiero poznać.

Gdy skończył, usłyszał otwierane na parterze drzwi wejściowe. "Doskonale."
Zanim wyszedł z pokoju, użył jeszcze swoich ulubionych, ciężkich perfum o nucie wanilii i paczuli, które otuliły go jak szal. Zszedł powoli ze schodów; w tym wcieleniu poruszał się inaczej, delikatnie, bardziej miękko. Wewnątrz nie posiadał się z ekscytacji: teraz się zemści. Na obydwu.
Powrót do góry Go down
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyPon 04 Sty 2021, 21:18

Pruł przez miasto dobre 30 mph ponad limit, ale William zwyczajnie lubił prędkość. Lubił też swoje auto, które było kolejną sprawdzoną, ruchomą kryjówką. Podczas powrotu do domu, słuchał podcastu. Dzisiejsza audycja opowiadała o tajemnicach grobowców faraonów. Zaczął zastanawiać się, czy mumie pochowane w sarkofagach mają coś wspólnego z ich własnym gatunkiem. Czy to możliwe, że starożytne wampiry zapadły w głęboki i trwający stulecia sen? Wśród spokrewnionych chodziły przecież takie plotki...

- W Sakkarze odkryto ponad sto doskonale zachowanych sarkofagów... – emocjonowała się spikerka -...prawdopodobnie byli to dygnitarze i kapłani piastujący wysokie urzędy w starożytnym społeczeństwie Egiptu. Aktualnie trwają prace ekskawacyjne, o szczegółach opowie nam prof. Chalid el-Anani już za chwilę, po reklamach!

- Pięknie. – mruknął i już zamierzał ściszyć radio, aby nie ogłuszyła go kakofonia dźwięków, kiedy zaczął dzwonić telefon. Na wyświetlaczu podświetliło się imię Martina. Przełączył się na głośnomówiący i odebrał.

Milczał przez dłuższą chwilę, czekając aż tamten skończy i z każdym kolejnym słowem nie dowierzał temu, co usłyszał.
- Martin, chyba nie mówisz poważnie? Po co mi sługa, który nie wykonuje poleceń? Dobrze wiesz, że od początku mi się nie podobał... A mimo to, postawiłeś na swoim. Mam nadzieję, że to tylko głupi dowcip, bo jeśli nie, to chłopak nie dożyje następnej nocy. I to ty będziesz go miał na sumieniu – o ile jeszcze jakieś masz – bo sprowokowałeś tę idiotyczną sytuację! – rzucił podniesionym głosem. Prawdopodobnie Martin końcówki jego wypowiedzi już nie usłyszał, bo po wyplutym jadowicie 'Pierdol się', postanowił się rozłączyć. Klasyk. 

Jego partner krótko i dobitnie przekazał mu właśnie, że wcześniej odwołał wszystkie polecenia i zadania, które on sam wyznaczył na początku wieczora Jackowi. Dlaczego, z czystej złośliwości? William mógł pozwolić na wiele, ale nie na podważanie jego autorytetu we własnym domu. Przygotował się w myślach na konfrontację, zdecydowany nie odpuścić tego tematu.

***

Wszedł do domu w bojowym nastroju, ale po Martinie nie było śladu, chociaż jego Ferrari stało krzywo zaparkowane na podjeździe. Był za to Jack. Siedział na kanapie w salonie, chyba pilnował ognia w kominku. Miał głowę pochyloną nad czymś, czego William nie widział. Podszedł do niego szybkim krokiem, gotów ukarać go za niewywiązywanie się z obowiązków. Na jego widok Jack prawie podskoczył, z rąk wypadła mu książka, którą właśnie czytał.
-  P-pan William. – wydukał i pochylił się, aby podnieść przedmiot. Wzrok Williama powędrował w tamtą stronę.
- Co to jest?
- Nic, nic takiego. – odparł szybko Jack, wyraźnie skrępowany. Wampir był szybszy. Złapał książkę zanim zrobił to chłopak i spojrzał na okładkę. Deutsch für Anfänger. Spojrzał zbity z tropu na Jacka, aż zapomniał jak bardzo był na niego wściekły. O co tu chodzi? Nie musiał pytać o wyjaśnienia, bo z jego ust popłynął potok słów, jakby chciał się wytłumaczyć z robienia czegoś bardzo nieprzyzwoitego.
- Sprawiłem przykrość panu Martinowi, chociaż nie jestem pewny, dlaczego. Rozmawialiśmy o muzyce, i… chyba był zły za to, że pomyliłem język niemiecki z norweskim. – rzucił ukradkowe spojrzenie na twarz Williama, ale ta nie zdradzała niczego. – Pomyślałem więc, że to dla pana Martina ważne, i… ja postanowiłem się go uczyć. – przy ostatnim zdaniu poczerwieniały mu uszy z zażenowania. – A-ale zrobiłem wszystko o co mnie pan prosił. Tam jest książką, o. Na stole w jadalni. – dodał szybko, pokazując pakunek zawinięty w szary papier. William poszedł do jadalni, aby to sprawdzić. Rzeczywiście, Jack nie kłamał. Leżała tam książką, którą zamówił wcześniej wampir. William patrzył to na książkę, to na chłopaka, nie wiedząc co robić. Dyscyplinowanie go przestało mieć sens. W co ten Martin gra, przecież mówił mu zupełnie co innego?! I jeszcze ten niemiecki... Mein Gott.

Usłyszał kroki, sprawca zamieszania schodził na parter. Świetnie, sam go spyta. Obecność Jacka nie była tu dłużej potrzebna.
- Dobra, zjeżdżaj. Już wystarczy tego wazeliniarstwa.


Ostatnio zmieniony przez William Eszer dnia Wto 05 Sty 2021, 16:49, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyPon 04 Sty 2021, 23:40

Zszedł po schodach na dół, przesuwając dłonią po ścianie. Schody prowadziły do holu, skąd było przejście do salonu; siedział tam Jack. Martin słyszał jednak poruszenie w jadalni, to tam musiał być William. Obydwa pomieszczenia miały dobry widok na klatkę schodową - blondyn uśmiechnął się lekko. O czym rozmawiali? Nieistotne. Zaraz sprawi, że szybko zmienią temat.

Miał przygotowany bardzo bezczelny plan. Plan, w którym Jack grał rolę poboczną - miał służyć tylko i wyłącznie do tego, by wyprowadzić Williama z równowagi. Chcąc nie chcąc, chłopak stał się narzędziem rozgrywki w dłoniach dwóch skłóconych wampirów.

Odrzucił grzywę włosów, gdy znalazł się na parterze. Niewiele myśląc, skierował się do salonu. Czas zacząć to przedstawienie. Oparł się zalotnie o gzyms kominka, spoglądając w dół na Jacka. W tej pozycji wyglądał, jakby właśnie brał udział w sesji zdjęciowej - stanął przy nim iście artystycznie.

- Przepraszam, że się na ciebie zdenerwowałam. Nie chciałam. - zaczął miękko i uśmiechnął się; miał nieco inny ton głosu, który nie kłócił się w ogóle z jego wyglądem. Ogółem rzecz biorąc, Martin mógł prezentować się jako mężczyzna lub kobieta w zależności od humoru, i był przekonujący w obydwu rolach, choć jako mężczyzna miał bardzo świeżą i delikatną urodę. Podobnie z głosem - miał na tyle niejednoznaczny tembr, że pasował do każdej sytuacji.

Uwadze Jacka nie uszło, że zmienił również zaimki. To była część jego gry.
Powrót do góry Go down
Charon

Charon

Liczba postów : 835
Punkty aktywności : 3332
Data dołączenia : 05/06/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptySro 06 Sty 2021, 11:25

Chłopak ze spuszczoną głową zerkał na Williama, gdy ten szedł do kuchni. Nie wiedział nawet co zrobić z rękami, w pierwszej chwili schował je do kieszeni, szybko jednak je wyjął stwierdzając zapewne że będzie to niegrzeczne, próbował spleść je ze sobą z przodu, z tyłu, ostatecznie skubał nimi po prostu dół koszulki, a chwila w której wampir nic nie mówił zdawała mu się wiecznością. Gdy wreszcie William postanowił go przepędzić, natychmiast się odwrócił z zamiarem opuszczenia posiadłości, zawahał się jednak zerkając na książkę. Jakąś chwilę mogło wyglądać na to że chce coś jeszcze powiedzieć - zapewne o nią poprosić. Jednak, jedno spojrzenie na wampira wybiło mu to z głowy. Może przy okazji, mógł by poprosić o to Martina? Tak... to był chyba lepszy pomysł. Tak więc ruszał już do drzwi gdy do jego ludzkich uszu doszły kroki i zatrzymał się po raz drugi. W pierwszej chwili, zerknął jedynie przelotnie, byle jak najszybciej wykonać polecenie Williama i zniknąć mu z oczu. Jednak to co zobaczył skłoniło go do spojrzenia jeszcze raz. Przebiegł spojrzeniem od butów, poprzez nogi aż do twarzy i burzy blond włosów. Zdając sobie sprawę że kobieta patrzy na niego, natychmiast spuścił wzrok, odrobinę się rumieniąc. Wtedy go usłyszał, zmieniony... prawda, ale i tak go rozpoznał, nie da się przecież nie poznać głosu który jest w twoim życiu aż tak istotny. Wyraźnie przełknął ślinę i spojrzał na Martina zaskoczony, jego usta lekko się rozchyliły jak by chciał coś powiedzieć ale zupełnie nie wiedząc jak ubrać to w słowa.
- P...P...Pan Martin? - wydukał w końcu.
Jego serce biło szybciej niż zwykle, blondyn zrobił na nim nie małe wrażenie, ale też pozostawał jeszcze William, którego Jack się trochę bał. Nawet teraz, mimo że wpatrywał się w Martina jak w obrazek, zerknął ukradkiem do kuchni i znów przełknął ślinę.
- Nie... nie szkodzi... Ja... ja... powinienem iść. - powiedział, ale się nie ruszył z miejsca.
Powrót do góry Go down
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptySro 06 Sty 2021, 14:38

Z początku nie skojarzył. Skupiony na swojej przesyłce, zamierzał rozpakować szary papier i zabrać się za czytanie ‘Krwi Królów’ Thorwalda, tytule traktującym o hemofilii w europejskich rodach książęcych. Kiedyś już ją czytał, ale chciał odświeżyć pamięć. Od czasu pierwszego wydania, wiedza na ten fascynujący dla niego temat poszła do przodu, ale William miał sentyment do zamierzchłych czasów i niemieckojęzycznych pisarzy. Na piętrze w swojej bibliotece miał kolekcję dzieł braci Grimm, Goethe’go czy Shillera.

Kątem oka zauważył, jak jasna postać przemaszerowała przez hol, kierując się do salonu. Wyczuł charakterystyczne, ciepłe perfumy doskonale pasujące do zimowej pory. Uniósł oczy na ponętną blondynkę, która skierowała się w stronę kominka i niewiele myśląc, podążył za nią. Odłożył książkę na ten sam stolik, od którego właśnie wstawał Jack. Temu ostatniemu nie poświęcił ani jednego spojrzenia, traktował jak powietrze. Blondynka przyjęła właśnie elegancką pozę przy kominku i uśmiechnęła się do ich ludzkiego ‘przyjaciela’.

- Martin, jeśli chciałeś, żebym wrócił wcześniej, to wystarczyło powiedzieć. – zaczął, wciąż nieprzekonany, czy dobrze interpretuje to zachowanie. Dyskretnie obciął jego sylwetkę wzrokiem. Kolor sukienki pasował do włosów. - Nie musiałeś robić sceny przez telefon.

Mimo zażartej dyskusji jaką z nim przeprowadził w samochodzie, tej nocy William był rozluźniony. Praca zawsze dobrze wpływała na jego samopoczucie, dawała poczucie celu i sensu w tej niekończącej się egzystencji. Chciał opowiedzieć mu o Vittorii, młodej łowczyni, którą dzisiaj poznał i o tym jak nieoczekiwanie przebiegło ich spotkanie. Spodziewał się, że jedno z nich w pewnym momencie zaatakuje drugiego, tymczasem udało mu się przełamać lody, może nawet zdobył odrobinę jej zaufania. Był ciekawy, jak dalej się to rozwinie. Bez wątpienia, William spędził swój dzień owocnie. Chciał zakończyć go relaksując się z książką na wiklinowym fotelu w bawialni.

Gdy jednak Martin zwrócił się do Jacka, wyginając się do przodu, William poczuł, że zaczyna tracić cierpliwość. Ostatnio jego partner zrobił się rozkapryszony i nieznośny, co oznaczało, że znowu zaczął ćpać. Jack, jak można było się spodziewać, zareagował zaskoczeniem. Nigdy nie widział Martina w takim wydaniu.
- Nie mam na to czasu. – rzucił w końcu do wampira, z zamiarem opuszczenia salonu i zostawienia ich samym sobie. – Jeśli chcesz się bawić swoją nową zabaweczką, to proszę bardzo. Ja idę poczytać.

W momencie, kiedy to powiedział, nagle uderzyło go wspomnienie. Przyjrzał się Martinowi jeszcze raz, wolno, zatrzymując dłużej wzrok na fryzurze i makijażu. To była moda lat 20. Sukienka była nowoczesna, ale jej krój… Rozcięcie na udzie. Kabaretki? Wtedy nosił pończochy. Buty, buty na słupku. Też retro. Wstrzymał oddech;  już wiedział co mu to przypomina.

Berlin, 1928.
Kabaret 'Der Prinzipal'.
I gwiazda wieczoru. Ona. Die Nixe.
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyCzw 07 Sty 2021, 22:53

Komentarz Williama o wracaniu wcześniej spowodował, że blondyna ukłuła igła irytacji. Na dokładkę nazwał jeszcze Jacka "jego zabaweczką"... wolne żarty, co za bezczel. Jeszcze próbował z nim walczyć, ale zaraz się doigra...

Martin, wciąż uśmiechając się do Jacka, położył mu rękę na ramieniu. Jego uśmiech miał w sobie coś z dawnego przyjaciela, kogoś, kogo chce się zobaczyć, by podniósł na duchu w trudnej sytuacji... Przejechał delikatnie dłonią po jego policzku, po czym nagle odwrócił się do Williama, wciąż jednak trzymając chłopaka za ramię.

- Mógłbyś być odrobinę milszy... - zaczął, i nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł, więc szybko dodał: -...w zasadzie, Jack, to William chciał cie przeprosić. Wiesz, jaki jest, ciężko mu okazywać uczucia, ale naprawdę mu przykro, że cię tak potraktował. - Dokończył zgrabnie, opierając dłoń na biodrze i posyłając wampirowi rozbawione spojrzenie spod uniesionych brwi. Chyba właśnie wsadził kij w mrowisko...


Ostatnio zmieniony przez Martin dnia Pią 19 Mar 2021, 02:01, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Charon

Charon

Liczba postów : 835
Punkty aktywności : 3332
Data dołączenia : 05/06/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyNie 17 Sty 2021, 18:06

Ktoś inny, być może już zorientował by się w jakiej jest sytuacji, że to wszystko czego był światkiem wcale nie kręci się wokół niego. Jack był tutaj tylko pionkiem, ale zupełnie tego nie dostrzegał. Czuł się zdezorientowany, nieco speszony ale też jednocześnie wystraszony i zaintrygowany samą osobą Martina. Nigdy wcześniej go takiego nie widział, a jego wygląd w połączeniu z uwagą jaką poświęcał chłopakowi... cóż powiedzmy sobie szczerze. Dzieciak taki jak Jack nie był w stanie tego zignorować i wyjść tak po prostu byle nie brać udziału w tej grze wampirów. Nie, Jack łaknął takiej uwagi. Uśmiech blondynki zupełnie zawładnął jego myślami, wpatrywał się w Martina jak by był dziełem sztuki i przełknął ślinę, gdy dłoń wampira dotknęła jego skóry. Na dźwięk głosu Williama na chwilę się opamiętał, przypomniał sobie że przecież właśnie miał wychodzić. Zwłaszcza to jak go nazwał zapaliło czerwoną lampkę. Każda jego komórka krzyczała że powinien wyjść i zostawić tą dwójkę żeby załatwili między sobą, o cokolwiek chodziło. To było dobre wyjście, zanim jednak biedny, niezdecydowany Jack ostatecznie zdecydował "wychodzę", Martin kontynuował swoją zabawę. Duże oczy chłopaka przyglądały się blondynowi z szczerym zaskoczeniem, równie dobrze, wampir mógł by chcieć mu wmówić że ziemia, tak naprawdę jest płaska. Powoli twarz chłopaka obróciła się w stronę Williama, z każdym centymetrem był coraz bledszy. Martin rzeczywiście wsadzał właśnie kij w mrowisko, ale Jack nie miał wątpliwości komu najbardziej się za to oberwie.
- Jaa.....- zaczął i uniósł ręce w geście obronnym.
- Nie ma za co! - sam nie wiedział czy to co mówił było lepszym wyjściem niż trzymanie języka za zębami.
W końcu... nie mówiąc nic, po prostu można by stwierdzić że jest głupi... tymczasem jego słowa mogły sugerować Williamowi że jednak czekał na przeprosiny? Jack czasem gubił się w psychologicznych zagrywkach tej dwójki i uważał że cokolwiek powie może zostać użyte przeciwko jemu. Nie uszła jego uwadze ręka którą Martin położył na swoim zgrabnym biodrze i aż zaschło mu w ustach.
- Nie powinno mnie tu już być... P...Panie Martinie.... wygląda pan... Niesamowicie... - wyrwało mu się nagle, ale paradoksalnie spróbował uciec spod jego dłoni.
- Spotkamy się kiedy indziej... - dodał i skarcił się w myśli.
Czyli gdy nie będzie Williama? I mówisz to przy nim? Brawo Jack... Kretyn z ciebie.
Powrót do góry Go down
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyNie 17 Sty 2021, 23:46

Mógłbyś być odrobinę milszy...

- Mógłbym. – zgodził się, bez żenady zaglądając mu w dekolt. Martin uzbroił się w solidny, działający na wyobraźnię argument. Naszło go na wspominki, czy może dzisiaj jest ich rocznica, o której on zapomniał? William już chciał liczyć w myślach ubiegłe lata, ale zaraz odrzucił ten pomysł. Przecież poznali się w październiku, nie zimą. Nie skończył jeszcze się nad tym zastanawiać, kiedy do jego uszu doszła druga część wypowiedzi blondyna. Zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Jeśli rzucał mu wyzwanie, niech lepiej będzie przygotowany na kontratak. William jeszcze nic nie mówił, ale to co zaczynało malować się na jego twarzy, było z trudem hamowaną wściekłością.

Powietrze między nimi zaczęło gęstnieć. Dlaczego Jack wciąż tu stoi?! Przecież wyraźnie powiedział mu, żeby się wynosił. Czy zmówili się z Martinem we dwóch, żeby doprowadzić go do szału? I czy ten człowiek powiedział właśnie, że chce się umówić z jego partnerem za jego plecami?! Uśmiechnął się nieprzyjemnie. Jeśli Jack dał się w to wplątać dobrowolnie, jest jeszcze większym idiotą niż wampir sądził. William doskonale wiedział, kto musi być reżyserem tego przedstawienia.
Przedstawienia? Przedstawienia… Natrętna myśl pojawiła się w jego umyśle, a on chwycił się jej, nie pozwalając odpłynąć.

Czerwono-niebieskie reflektory oświetlają jej postać od tyłu. Publiczność zamiera, jest cicho; słychać tylko tęskną, tajemniczą muzykę. Ona odwraca głowę w pióropuszu z pawich piór, mieni się niczym egzotyczny ptak. Jej ruchy są przemyślane, gdy miękko opuszcza się w dół sceny i eksponuje parę długich, zgrabnych nóg. Wolnym krokiem idzie do przodu, teraz można jej się lepiej przyjrzeć; ma piękne, niebieskie oczy. Patrzy z góry, wyniośle. Nie flirtuje z publicznością, nie uśmiecha się. Wie, że jest gwiazdą wieczoru. Zamiera w eleganckiej pozie, biała dłoń odpina srebrną zapinkę płaszcza. Ciężki, czarny tren opada z szelestem na ziemię. Syrena zaczyna się rozbierać.

Nagle Williamowi zrobiło się bardzo gorąco. Spojrzał na Martina zupełnie inaczej niż przed chwilą. Jakby stała przed nim ona, jakby widział ją pierwszy raz. Femme fatale, którą porwał z teatralnej garderoby. Porwał? A może dopiero musi ją porwać? Może właśnie teraz to się dzieje…? Nie mógł sobie przypomnieć. Wspomnienie było tak wyraźne, że zaczynało wypierać rzeczywistość:

Złap ją, dogoń, nie daj jej się wymknąć!
TERAZ. Na co jeszcze czekasz, wiemy że ją chceszzz
Zabij ją. Zabijzabijzabijzabij. Szybko, zanim stracisz z oczu!
Spraw, żeby to był jej ostatni występ, niech zginie z twojej ręki u szczytu sławy!


Potok myśli zalał go z jeszcze większą agresją, nie był w stanie go zatrzymać. Musi posłuchać tych podszeptów. TAK. Zabije Syrenę, przecież właśnie dlatego przyszedł do tego kabaretu. Szukał dla siebie wyjątkowej ofiary; właśnie ją znalazł.
Odpiął guzik przy kołnierzyku. Zrobił to prawą ręką. Drobny szczegół, pewnie nic nie znaczący. Jack zaczął coś do niego mamrotać. Jack… kim jest Jack? Spojrzał na niego, rozkojarzony, ale myślami był zupełnie w innym miejscu. Cztery tysiące mil dalej. Przecież to on! Jak mogło mu to wylecieć z głowy. On… znowu chce się wtrącać. Czy już kiedyś się wtrącał? William znowu nie wiedział!! Cholerny Henri. Załatwi ten temat raz na zawsze.

- Du stehst mir immer im Weg. Du kommst uneingeladen, wenn ich mit ihr allein sein will. Ich bin nicht an deinen Gefühlen interessiert. Sie gehört zu mir, verstanden?!*– zwrócił się do Jacka, ale przecież mówił do Henriego. Przeklęty Francuz, nienawidzi go. Nienawidzi go za to, że był pierwszy, że zdobył jej serce, zanim on zdążył ją poznać! William spojrzał jeszcze raz na Martina, w jego oczach pojawiła się ta charakterystyczna mieszanka szaleństwa i żądzy.

- Lass ihn!**– warknął do Syreny i złapał ją za ramię, odciągnął siłą od Henriego. Blondynka nie będzie się łasić do ciemnoskórego chłopaka, nie w jego obecności. Pchnął ją na kanapę; straciła równowagę i upadła na miękkie poduszki. Zostawił ją tam, zaraz do niej wróci. Teraz czas na rozprawienie się ze swoim rywalem. Cofnął się do Jacka, złapał za przód t-shirtu i zaczął wlec w stronę kominka. To, co William chciał zrobić, oduczy go kładzenia łap na kobiecie, która była jego.

Spoiler:


Ostatnio zmieniony przez William dnia Pią 19 Mar 2021, 19:19, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyPią 19 Mar 2021, 02:56

Jack wprost skręcał się pod spojrzeniem umalowanych oczu Martina. Średnio go to obchodziło, szczerze mówiąc; blondyn nigdy wiele nie musiał robić, by to osiągnąć, nieważne czy w roli kobiety, czy mężczyzny. To było niemalże za proste, znał jego wszystkie słabe punkty na pamięć. Ale nie o Jacka tu przecież chodziło, Martin chciał zabawić się kosztem Williama. I już miał się zacząć cieszyć ze swojego małego zwycięstwa, widząc spojrzenie wampira taksujące go od stóp do głów, gdy zauważył przebłysk czegoś innego. W szarych oczach psychiatry blondyn widział przez chwilę nutę szkarłatu... Może mu się wydawało? Nie, teraz widział to dokładnie. Twarz mężczyzny stężała, jakby zrobił się nagle bardzo spięty. Cokolwiek nie chodziło mu teraz po głowie, przewaga zdecydowanie wypadła Martinowi z rąk. Gierki słowne, spojrzenia, sugestywne ruchy... Nic z tego nie mogło się równać z najlepiej skrywanym sekretem Williama. Model właśnie patrzył w oczy szaleństwu.

W pierwszym odruchu zamarł, zaciskając dłoń na ramieniu Jacka odrobinę za mocno. Zapomniał, że chłopak w ogóle tam stał; zrobił to odruchowo, jak przestraszone zwierzę, a Jack aż skurczył się pod naporem delikatnej dłoni blondyna. Po chwili bardzo napiętej ciszy Martin obudził się wreszcie i spojrzał na niego i już miał otwierać usta, by kazać mu się wynosić, ale nie zdążył.

- Du stehst mir immer im Weg. Du kommst uneingeladen, wenn ich mit ihr allein sein will. Ich bin nicht an deinen Gefühlen interessiert. Sie gehört zu mir, verstanden?!

- Co...? - wymamrotał tylko Martin, marszcząc brwi. Williama zżerała zazdrość, to jasne, ale dlaczego...? Tysiące razy widział przecież Martina z innymi ludźmi i zawsze machał na to ręką. Mało go to interesowało. Teraz nie dość, że wpadł w szał, to jeszcze wyraził swoje niezadowolenie po niemiecku. Chciał powiedzieć to tylko jemu? Ale przecież zwracał się do Jacka...

Zanim zdążył się zastanowić i cokolwiek na to odpowiedzieć, William pociągnął go za ramię z nadludzką siłą, rzucając na kanapę. Martin natychmiast zrobił się spięty i gotów do ucieczki - naturalne reakcje, które były  poza jego kontrolą. Przeszło mu przez głowę, że jeżeli zaczynały się rękoczyny, to było naprawdę niedobrze, a w najgorszym położeniu znalazł się Jack, uwięziony w domu z dwoma wampirami. William doskoczył właśnie do niego i jednym silnym ruchem zaczął go ciągnąć przez pokój, jakby był szmacianą lalką.

Blondyn był kilka razy w takiej sytuacji. Zawsze z opresji ratowała go zdolność odciągnięcia uwagi Williama od aktualnej fiksacji, granie w jego grę i powolne sprowadzenie go na ziemię. To działało, ale zwykle wiedział, jakie przedstawienie się szykuje. Teraz nie miał pojęcia, o co chodzi, co go tak rozjuszyło i dlaczego nie mówił już po angielsku. Mijały pełne grozy sekundy, a Martin myślał gorączkowo, starając się jakoś ugryźć tę sytuację, zanim będzie za późno... dla Jacka. Rozejrzał się szybko po pokoju; zapalony kominek, obrazy na ścianach, a na stoliku jakaś książka... podręcznik do nauki niemieckiego? Co...?

I nagle go olśniło. Przypomniał sobie, jak Jack zirytował go przed wyjściem; ten musiał się tak zestresować, że zapragnął pogłębić wiedzę w kwestii języka. A więc stąd ten niemiecki. A potem zaczął z nim flirtować... On, z obcokrajowcem. Coś mu to przypomniało; czy nie romansował kiedyś z jakimś Francuzem? Za cholerę nie mógł sobie jednak przypomnieć, o co chodziło. To to tak zdenerwowało Williama? Był zazdrosny o... kogoś z przeszłości?

- Beruhe dich, mein Schatz.Er ist nur... ein Fan, nichts weiter... - Wydukał naprędce, wysilając się jak mógł, by skojarzyć fakty. Póki nie dostanie więcej informacji, musiał grać na zwłokę. Upozował się na kanapie jak przerażona panienka, błagająca o litość. Wolał pozostać tam, gdzie umieścił go William; sprzeciwianie się jego woli nie byłoby teraz mądrym posunięciem.
Powrót do góry Go down
Charon

Charon

Liczba postów : 835
Punkty aktywności : 3332
Data dołączenia : 05/06/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyPon 22 Mar 2021, 22:23

Zdezorientowany, zagubiony, wystraszony... Odczucia zalewały biednego chłopaka mieszając się ze sobą i sprawiając że wystraszony nawet nie drgnął kiedy William zwrócił się do niego. Zupełnie nie zrozumiał co ten powiedział, ale w tej chwili wystarczało jedno spojrzenie na twarz wampira żeby wiedzieć że jest źle. Tyle że chłopak czuł się sparaliżowany, niby tu był ale miał wrażenie jak by coś go w tym wszystkim omijało. Zupełnie nie rozumiał co się dzieje. Odblokował się dopiero kiedy wampir posłał Martina na kanapę i w swej naiwności pomyślał że w końcu sytuacja go nie dotyczy, że może to odpowiedni moment żeby się ulotnić. Więc zrobił krok w tył, po tym drugi, usłyszał jak Martin również mówi w obcym języku i pomyślał nawet czy to może nie jakieś ich zabawy. Wtedy jednak William wrócił do niego, Jack jęknął cicho i zasłonił twarz rękami pewny zupełnie jak by spodziewał się uderzenia. Ono jednak nie nadeszło, zamiast tego wampir zaczął ciągnąć chłopaka w stronę kominka.
- Prze... Przepraszam Panie Williamie! - krzyknął zupełnie nie wiedząc czego może się teraz spodziewać.
Gdy wampir krzyknął, chłopak aż zmróżył oczy.
- Nie rozumiem... - jęknął coraz bardziej wystraszony.
- Proszę... Panie Martinie. - zwrócił się błagalnie do blondyna.
Od zawsze bał się Williama, to Martin był tutaj tym dobrym, który czasem rzucił dobrym słowem w stronę chłopaka.
- Niech mnie Pan puści... Od razu wyjdę! - wrócił spojrzeniem do Williama.
No dobra... W zasadzie to spojrzał na niego i wystraszony natychmiast spuścił wzrok na ziemię.
Powrót do góry Go down
William
The Good Doctor
William

Liczba postów : 110
Punkty aktywności : 1829
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyWto 23 Mar 2021, 01:15

- Ruhe!* – uciął ostro błagania Henriego, skąd chłopak w ogóle wiedział, jak on ma na imię?! Przecież nigdy mu się nie przedstawił. Jego krzyk zaświdrował mu w uszach. Wszystko było bardzo głośne, pulsowało w jego głowie powodując tępy, ćmiący ból. Otoczenie stało się rozmazane niczym kiepskiej jakości fotografia; gdziekolwiek spojrzał, to nie mógł skupić wzroku. Obrazy przed jego oczami zmieniały się niczym w kalejdoskopie. Barwy tworzyły tylko zarys kształtu. Nie widział szczegółów ani tego, co jest w środku. Kabaret 'Der Prinzipal' wydał mu się jasny, jakby zapalono w nim więcej lamp niż zapamiętał z poprzedniej nocy. I muzyka… dlaczego przestała grać muzyka?! W rogu dostrzegł przecież białe pianino. Nie, jednak rozbrzmiewała! Bardzo, bardzo cicho. Jak z oddali, do uszu Williama dochodziły równomierne takty tanga.
Zacisnął mocniej dłoń na koszulce Henriego, drugą otworzył drzwiczki do kominka. Gorące powietrze buchnęło mu w twarz. Oczy psychiatry odbiły się w płomieniach, przybrały ten sam intensywnie pomarańczowy odcień.
- Du wirst sie nie mehr anfassen… **- mruczał patrząc gdzieś w bok, chociaż kierował te słowa nie do kogo innego, jak do przystojnego, ciemnoskórego Francuza. - Ich werde dafür sorgen.

Jeszcze chwila i ją dopadnie. Przecież tego pragnął, odkąd ją zobaczył. Die Nixe była zjawiskowa na scenie, nigdy wcześniej kogoś takiego nie spotkał. Posmakuje jej krwi, zrobi to przy wszystkich. Przy innych aktorach, którzy przygotowywali się do występu w teatralnej garderobie. Przy gościach, takich jak on, którzy przyszli tego wieczoru w poszukiwaniu podniety i wyjątkowego widowiska. Przy kelnerkach, których imię już zapomniał, i przy właścicielu całego tego przybytku. Zrobi to, bo może. Bo był wampirem, bo nikt go nie powstrzyma. Cała reszta, śmiertelnicy - nie liczyli się. Byli tylko przeszkodą, którą musi usunąć.

'Beruhige dich, mein Schatz. Er ist nur... ein Fan, nichts weiter...'
Odwrócił się gwałtownie na dźwięk jej głosu, zmierzył artystkę nieugiętym spojrzeniem. Mein Schatz? Mein Schatz… Przez ułamek sekundy, na jego twarzy pojawiło się zawahanie. Dlaczego…. Dlaczego ona tak do niego powiedziała? Nie pierwszy raz słyszał to słowo. Przecież sam go używał. Wobec kogo? Czemu wydawało mu się to znajome?

Jeśli pojawiła się szansa na otrzeźwienie z tego transu, to zniknęła bezpowrotnie. Agresywne podszepty znów zaatakowały jego umysł:
ZA. DUŻO. PYTAŃ.
- Tak, tak, macie rację. – odpowiedział im, wszystko stało się jasne. Die Nixe leżała na kanapie, złote włosy kaskadą spływały jej po ramionach.
Próbuje mnie zmanipulować. Ludzie… Ludzie nie mają godności.

Henri poruszył się niespokojnie, na tyle ile mógł próbował odsunąć się od buchającego żaru z wciąż otwartego kominka.
'Proszę... Panie Martinie.'
Słowa te zadziałały na lekarza niczym płachta na byka.
- Habe ich dir nicht gesagt, du sollst still sein?*** – syknął rozdrażniony, znów kierując całkowitą uwagę na chłopaka.  – Halt. Die. Schnauze. – każde kolejne słowo wypowiedział powoli, wyraźnie. Patrzył Jackowi w oczy. Biedny wampirzy służący znalazł się w potrzasku. Zanim się zorientował… był pod wpływem Dominacji. Gdy William zobaczył, że umiejętność zaczęła działać, dodał jeszcze na odchodne  – Du gehst nicht, bis ich dir sage, dass du gehen kannst.

Gdy go unieszkodliwił, stracił zainteresowanie Henrim. Powiódł znudzonym wzrokiem po jego przerażonej twarzy i puścił go. Zostawił rywala przy kominku, sztywnego i w odrętwiałym stanie po tym, co właśnie się stało. Po chwili William udał się w stronę drzwi łączących salon z holem. Mogło wyglądać to tak, jakby zamierzał po prostu wyjść. Nic z tego. Drzwi były przesuwane, wykonane z hartowanego szkła. Lekarz zamknął je jednym, zdecydowanym gestem. Teraz – czas na danie główne.
Wrócił do Syreny i wyraźnie podekscytowany przeskoczył przez stolik kawowy. Usiadł na nim aby znaleźć się naprzeciwko kobiety. Był blisko, prawie dotykał jej nogi kolanem. Uśmiechnął się nonszalancko, pokazując kły.
- Smakowity występ, mein Liebling.

Spoiler:
Powrót do góry Go down
Martin
Spoiled Rotten
Martin

Liczba postów : 66
Punkty aktywności : 1772
Data dołączenia : 02/12/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptySob 05 Cze 2021, 04:25

Martin nie należał do tych z nieśmiertelnych, którzy pamiętali co do dnia dziesiątki przeżytych lat. Owszem, bywali tacy: zwykle byli smutnym, żałosnym cieniem samego siebie, pogrążonym w nieustającej autorefleksji. Paraliżował ich bezkres nieśmiertelności i nieznośna monotonia każdej nocy. Martinowi przeszło przez chwilę przez głowę, że to zabawne - Vin taki był, a nie miał nawet roku! Blondyn gardził takim podejściem; dla niego nigdy nie było czasu, by się zatrzymać i zastanowić, przecież świat szedł ciągle naprzód i naprzód i trzeba było dotrzymać mu kroku... Jasne, pamiętał rzeczy z przeszłości. Pamiętał rodzinny dom w Niderlandach, bal maskowy, trudne początki, lata spędzone z Williamem. Po prostu chował te migawki głęboko, głęboko w pamięci, w zakurzonej szufladzie zamkniętej na zamek, którego nigdy nie otwierał - bo i nie było po co. Tak przynajmniej sobie powtarzał, tak było łatwiej - tak omijało się pułapkę beznadziei, strachu i autorefleksji.
Teraz jednak został przyparty do muru. Poszedł o krok za daleko i stracił kontrolę - a raczej, to William ją stracił. Jedynym wyjściem z sytuacji było otworzenie zakurzonej szuflady i wyciągnięcie tego prawie stuletniego wspomnienia o pamiętnej nocy w kabarecie.
Pracował w... Kamerdynerze? Nie, w Prinzipalu. "Kamerdyner" to jeden ze spektakli, który wystawiali. Blondyn zawsze był gwiazdą wieczoru i zapewniał taki dochód, że właściciel chuchał i dmuchał, żeby zatrzymać go przy sobie. Był Syreną, die Nixe, tajemniczą pięknością. Mieszkał w jakiejś obskurnej kamienicy w biednej dzielnicy - przelotnie pomyślał, że to wyjątkowo absurdalne - i spotykał się z Henrim, tancerzem z kabaretu. Williama poznał po jakimś spektaklu. Ten chciał go zabić... bo myślał, że blondyn był człowiekiem. Bingo.
Podczas gdy Martin gorączkowo rozsupływał kolejne wspomnienia, jego towarzysz najwyraźniej zaniechał morderczych zamiarów i porzucił Jacka na podłodze, otumanionego Dominacją.

Nie chcę tego pamiętać, nie chcę pamiętać niczego... To był ktoś inny, nie ja! To było dawno, zbyt dawno temu...

Wydawało się, że kryzys związany z Jackiem był póki co zażegnany, ale nie oznaczało to wcale, że to koniec. Blondyn przygryzł wargę ze zdenerwowaniem, graniczącym z rozpaczą.

To nie ja, to die Nixe, Syrena! Proszę, nie każ mi znów nią być...!

- Co pan tu robi? Tu nie wolno wchodzić. Zaraz zawołam ochronę! - wydukał w końcu, nie poznając własnego głosu. Brzmiał zupełnie inaczej niż ostatnio, mówił z innym akcentem i intonacją, jak z bardzo starego nagrania. Przestraszył się tego, ale brnął dalej. - Słyszy pan? Już tutaj idą.

Martin nie miał pojęcia, czy to zadziała. Mentalnie rozdarty był pomiędzy procesem wyprowadzania Williama z manii, co już wymagało dużo delikatności i sprytu, a kurczowym trzymaniem się złudzeń, że to nie jego wspomnienie, że wcale nie ma tylu lat, a weimarski Berlin widział tylko na fotografiach. Bał się, że nie da rady podołać ani jednemu, ani drugiemu i ulegnie panice, a William zabije Jacka. Spojrzał kątem oka w lustro - zobaczył swoją twarz, twarz delikatnego młodzieńca albo pięknej kobiety, tryskającą młodością, naznaczoną cieniem strachu. Dysonans uderzył go jak tona cegieł: to, co widział w lustrze to nie była die Nixe. Ale przecież był nią... Odwrócił szybko wzrok, dusząc w sobie narastającą panikę. William siedział teraz naprzeciw, patrząc na niego jak wygłodniały pies. Martin poruszył się na kanapie, spuszczając nogi na ziemię, gotów wstać.
Powrót do góry Go down
Charon

Charon

Liczba postów : 835
Punkty aktywności : 3332
Data dołączenia : 05/06/2019

Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina EmptyPią 11 Cze 2021, 23:38

Chłopa był szczerze przerażony, dosłownie cały trząsł się ja galaretka. Gorąco bijące od kominka wzbudzało w nim tylko większe poczucie zagrożenia. Co pan William chciał mu zrobić? I w zasadzie dlaczego? W tym wszystkim po prostu rozumiał tyle co nic, gdyby mógł, tym razem uciekł by z tego domu i jeszcze pewnie jakiś czas biegł by na oślep ulicą, bez konkretnego celu byle tylko być jak najdalej od tego miejsca. Ktoś mógł by powiedzieć że to przesadzona reakcja, zapewne on sam kolejnego dnia wrócił by do pracy, chociaż by po to żeby upewnić się czy Martinowi nic się nie stało. Teraz jednak kierował nim przede wszystkim strach. Nie rozumiał co ciemnowłosy wampir do niego mówi, ale kiedy ten użył dominacji jakaś niezrozumiała siła kazała mu pozostać w miejscu gdy tylko został puszczony. Mimo że rozum krzyczał z całych sił "Na co czekasz debilu?! Uciekaj!", on po prostu stał. Usiłował uspokoić to walące o żebra serce, które na tą chwilę zachowywało się jak dziki ptak wsadzony nagle do klatki i jedyne co mu teraz pozostało to przyglądać się nada temu jak rozwija się sytuacja. "Ochronę? Jaką ochronę?" zadawał sobie pytanie w myślach zdając sobie w jednej chwili sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, i wręcz idiotycznie głupie... coś było na rzeczy z panem Williamem, nie był do końca pewny co się dzieję ale ku swej ledwo tlącej się nadziei pomyślał że być może to nie jest jednak tak do końca jego wina. Po drugie... pan Martin... Martin, coś w jego zachowaniu było nie tak. Nie chodziło o cały ten wieczór tylko o tą chwilę, Jack dostrzegł że blondyn jest po prostu przestraszony? I ta druga rzecz kołatała mu się po głowie, niczym natrętna mucha latem. Nie był bohaterem... i poważnie sam bał się Williama, skoro więc Martin teraz też się go bał, a to on najlepiej do tej pory sobie z nim radził, to co mógł zrobić biedny chłopak? Wtedy zobaczył zęby wampira i to jak niebezpiecznie zbliżył się do zdenerwowanego wampira. Adrenalina, stres, strach i niogarnięcie tego co się właściwie działo pchnęło go do jednej, jasnej myśli. Musi pomóc Martinowi! Nie był mocarzem, nie miał broni i nie mógł z nieznanych przyczyn wyjść. Sięgnął więc po jedyną rzecz która wydała mu się odpowiednia. Metalowa łopata do popiołu, która stała tuż obok kominka, skorzystał z tego że William był zajęty i złapał ją pewnie. Dalej wszystko potoczyło się szybko, przynajmniej dla niego. Serce waliło mu jak szalone gdy skoczył w stronę Williama.
- Zostaw go! - krzyknął zachrypniętym ze strachu głosem i po prostu uderzył wampira celując w plecy i głowę.
Powrót do góry Go down
Sponsored content




Posiadłość Williama i Martina Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Williama i Martina   Posiadłość Williama i Martina Empty

Powrót do góry Go down
 

Posiadłość Williama i Martina

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

 Similar topics

-
» Telefon Martina
» Opuszczona Posiadłość
» Pokój Haretona i Williama
» Telefony Williama i Haretona
» Posiadłość Augusta Fortis

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Venandi :: Dzielnica mieszkalna: Bella Vista :: Domy jednorodzinne-